(rok 2009)
„Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego.
Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach”
PS 23,1–2
Nie wiem, co porabiał i gdzie przebywał psalmista, pisząc te
słowa, ale jestem pewien, że się wtedy uśmiechał. Posłużę się jego słowami,
opisując czas, jaki został mi dany w połowie maja. Bo też się uśmiecham i
dziękuję Bogu za ten prezent. Mówiąc krótko: urlop.
Zaczęło się od Anglii.
Anna Szmidt
Anna Kura
Nie oczekiwałem, by cały Londyn witał mnie kwiatami, ale
miałem nadzieję, że w chwilę po opuszczeniu samolotu będę miał kogo uściskać.
Musiałem jednak na tę chwilę poczekać.
Ale bez
paniki. Delektowałem się byciem wśród tylu ludzi, bez zwracania na siebie
niczyjej uwagi. Wreszcie dostrzegłem znajomą postać i po chwili Ania wiozła
mnie ulicami tego olbrzymiego miasta. Dziwne uczucie, przecież rano jeszcze
jechałem przez Lusakę. Druga Ania czekała w domu z kolacją. Czyż życie nie jest
piękne? Dziewczyny zadbały, bym miał gdzie spać, co jeść. I ta świadomość, że
ludzie, których nazywasz przyjaciółmi, znajomymi rzeczywiście istnieją; że
słowa „myślimy o tobie”, „modlimy się” – mają pokrycie.
Pierwszy dzień w Londynie to zakupy. Boję się użyć tego
słowa, ale wygląda, że był to mały szał. W Anglii można kupić takie tanie
ubrania, a przed wylotem wszystko rozdałem. Wyruszyłem w drogę w jednych
spodniach, z dwoma koszulkami w plecaku. Nie mogłem więc oprzeć się i nie dać
funta za koszulkę, czy pięciu za spodnie. Nie myślcie jednak, że przez zakupy
zapomniałem o całym świecie. Poszliśmy też do katedry. Hmm... – myślę – dobrze
byłoby się wyspowiadać. Wchodzę do konfesjonału, myśląc że spotkam tam miłego,
starszego Anglika, a tu niespodzianka! Czarny ksiądz siedzi. Prosto z Afryki, z
Nigerii. No, ale też miły.
Kolejnego dnia pojechałem do Nottingham. Właściwie Ania mnie
tam zawiozła. Kawał drogi i Ania spóźniła się przez to do pracy. Czyż kobiety
nie są cudowne? Paweł jest obecnie wikariuszem w polskiej misji w Nottingham. O
tym za chwilę.
Z Anią i Anią i ze wspólnymi znajomymi mieliśmy się spotkać
dopiero za kilka dni.
I o tym też w następnym rozdziale.
KOLEJNY ROZDZIAŁ:
Znowu posłużę się słowami psalmu, by oddać atmosferę
tygodnia spędzonego w Nottingham.
„O jak dobrze i miło, gdy bracia mieszkają razem.”
PS 133,1
Ks. Paweł Szatlewski, polska
misja w Anglii
Oprócz tego, że na jednym z kazań totalnie spaliłem kawał i
na dodatek pomyliłem Wniebowstąpienie z Przemienieniem na Górze Tabor, to był
wspaniały tydzień.
Wszystko
dzięki mojemu rocznikowemu koledze Pawłowi. Zawsze w pracy duszpasterskiej
dawał z siebie wszystko; i w Polsce, i na pierwszej angielskiej placówce w Londynie,
ale wydaje się, że teraz znalazł swoje miejsce. Jak to dobrze widzieć tak
radosnego księdza.
„Muszę cię
trochę podkarmić…” – nie, żebym stracił na wadze, ale rzeczywiście, w Afryce
można się za pewnymi rzeczami stęsknić. Ale bardziej niż za jedzeniem,
stęskniłem się za tą atmosferą, jaka panowała na rynku w Nottingham w czasie
koncertu dla miasta; za wieczornym spacerem po ulicach rozświetlonych wystawami
sklepów i za naszymi rozmowami. Stęskniłem się też za spowiadaniem po polsku,
kiedy to mogę z człowiekiem w konfesjonale porozmawiać, a czasem i razem z
penitentem się pośmiać. Stęskniłem się po prostu za „moim klimatem”; za Polską.
A przy polskiej parafii, można w Anglii tej polskości doświadczyć. I nie mamy
się za co wstydzić. Wręcz przeciwnie.
Spotkałem się w Nottingham z dużą życzliwością. Nabrałem tam
sił. Afryka jest wspaniała, ale można się tam również mocno zmęczyć.
– Drodzy, ks. Maciek, który w ubiegłą niedzielę głosił
kazania, jutro jedzie na urlop do Polski. Dziękuję mu za to, że był z nami
przez ten tydzień. Muszę wam powiedzieć, że był bardzo dobrym gościem, na nic
nie narzekał, wszystko mu smakowało… (ludzie się serdecznie uśmiechają).
– Drodzy, widzicie jak pięknie być misjonarzem… objadałem
ks. Pawła, a on mi jeszcze dziękuje (ludzie się już śmieją).
I Pawłowi, i proboszczowi, i ludziom – dzięki za wszystko.
Paweł odwiózł mnie do Londynu, bym mógł pofrunąć do
Ojczyzny.
Wysiadamy z
Pawłem z samochodu, wchodzimy do domu Ani, a tu znajomi siedzą przy stole i
czekają na nas z obiadem. Jeszcze raz powtarzam: czyż życie nie jest piękne?
Trochę poopowiadałem o słoniach, pająkach i w ogóle o tej całej dzikiej Afryce,
potem kulturalnie poszliśmy do opery (dobrze, że zaopatrzyłem się w nowe, ładne
ubrania) i cóż… i na drugi dzień znowu wsiadłem do samolotu.