Translate

piątek, 17 lipca 2015

Ania i Ania i Paweł

Kolejne wspomnienie 
(rok 2009)



„Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego.
Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach”
PS 23,1–2

Nie wiem, co porabiał i gdzie przebywał psalmista, pisząc te słowa, ale jestem pewien, że się wtedy uśmiechał. Posłużę się jego słowami, opisując czas, jaki został mi dany w połowie maja. Bo też się uśmiecham i dziękuję Bogu za ten prezent. Mówiąc krótko: urlop.
Zaczęło się od Anglii.

Anna Szmidt
Anna Kura

Nie oczekiwałem, by cały Londyn witał mnie kwiatami, ale miałem nadzieję, że w chwilę po opuszczeniu samolotu będę miał kogo uściskać. Musiałem jednak na tę chwilę poczekać.
            Ale bez paniki. Delektowałem się byciem wśród tylu ludzi, bez zwracania na siebie niczyjej uwagi. Wreszcie dostrzegłem znajomą postać i po chwili Ania wiozła mnie ulicami tego olbrzymiego miasta. Dziwne uczucie, przecież rano jeszcze jechałem przez Lusakę. Druga Ania czekała w domu z kolacją. Czyż życie nie jest piękne? Dziewczyny zadbały, bym miał gdzie spać, co jeść. I ta świadomość, że ludzie, których nazywasz przyjaciółmi, znajomymi rzeczywiście istnieją; że słowa „myślimy o tobie”, „modlimy się” – mają pokrycie.
Pierwszy dzień w Londynie to zakupy. Boję się użyć tego słowa, ale wygląda, że był to mały szał. W Anglii można kupić takie tanie ubrania, a przed wylotem wszystko rozdałem. Wyruszyłem w drogę w jednych spodniach, z dwoma koszulkami w plecaku. Nie mogłem więc oprzeć się i nie dać funta za koszulkę, czy pięciu za spodnie. Nie myślcie jednak, że przez zakupy zapomniałem o całym świecie. Poszliśmy też do katedry. Hmm... – myślę – dobrze byłoby się wyspowiadać. Wchodzę do konfesjonału, myśląc że spotkam tam miłego, starszego Anglika, a tu niespodzianka! Czarny ksiądz siedzi. Prosto z Afryki, z Nigerii. No, ale też miły.
Kolejnego dnia pojechałem do Nottingham. Właściwie Ania mnie tam zawiozła. Kawał drogi i Ania spóźniła się przez to do pracy. Czyż kobiety nie są cudowne? Paweł jest obecnie wikariuszem w polskiej misji w Nottingham. O tym za chwilę.
Z Anią i Anią i ze wspólnymi znajomymi mieliśmy się spotkać dopiero za kilka dni.
I o tym też w następnym rozdziale.

KOLEJNY ROZDZIAŁ:


Znowu posłużę się słowami psalmu, by oddać atmosferę tygodnia spędzonego w Nottingham.

„O jak dobrze i miło, gdy bracia mieszkają razem.”
PS 133,1

Ks. Paweł Szatlewski, polska misja w Anglii

Oprócz tego, że na jednym z kazań totalnie spaliłem kawał i na dodatek pomyliłem Wniebowstąpienie z Przemienieniem na Górze Tabor, to był wspaniały tydzień.
            Wszystko dzięki mojemu rocznikowemu koledze Pawłowi. Zawsze w pracy duszpasterskiej dawał z siebie wszystko; i w Polsce, i na pierwszej angielskiej placówce w Londynie, ale wydaje się, że teraz znalazł swoje miejsce. Jak to dobrze widzieć tak radosnego księdza.
            „Muszę cię trochę podkarmić…” – nie, żebym stracił na wadze, ale rzeczywiście, w Afryce można się za pewnymi rzeczami stęsknić. Ale bardziej niż za jedzeniem, stęskniłem się za tą atmosferą, jaka panowała na rynku w Nottingham w czasie koncertu dla miasta; za wieczornym spacerem po ulicach rozświetlonych wystawami sklepów i za naszymi rozmowami. Stęskniłem się też za spowiadaniem po polsku, kiedy to mogę z człowiekiem w konfesjonale porozmawiać, a czasem i razem z penitentem się pośmiać. Stęskniłem się po prostu za „moim klimatem”; za Polską. A przy polskiej parafii, można w Anglii tej polskości doświadczyć. I nie mamy się za co wstydzić. Wręcz przeciwnie.
Spotkałem się w Nottingham z dużą życzliwością. Nabrałem tam sił. Afryka jest wspaniała, ale można się tam również mocno zmęczyć.

– Drodzy, ks. Maciek, który w ubiegłą niedzielę głosił kazania, jutro jedzie na urlop do Polski. Dziękuję mu za to, że był z nami przez ten tydzień. Muszę wam powiedzieć, że był bardzo dobrym gościem, na nic nie narzekał, wszystko mu smakowało… (ludzie się serdecznie uśmiechają).
– Drodzy, widzicie jak pięknie być misjonarzem… objadałem ks. Pawła, a on mi jeszcze dziękuje (ludzie się już śmieją).
I Pawłowi, i proboszczowi, i ludziom – dzięki za wszystko.

Paweł odwiózł mnie do Londynu, bym mógł pofrunąć do Ojczyzny.
            Wysiadamy z Pawłem z samochodu, wchodzimy do domu Ani, a tu znajomi siedzą przy stole i czekają na nas z obiadem. Jeszcze raz powtarzam: czyż życie nie jest piękne? Trochę poopowiadałem o słoniach, pająkach i w ogóle o tej całej dzikiej Afryce, potem kulturalnie poszliśmy do opery (dobrze, że zaopatrzyłem się w nowe, ładne ubrania) i cóż… i na drugi dzień znowu wsiadłem do samolotu.