Translate

sobota, 18 lipca 2015

Pan z Orlenu



Wspomnień ciąg dalszy:

Historia z Polski.

Pan z Orlenu

Jechałem do Warszawy na spotkanie misjonarzy. Zatrzymałem się przy jednej ze stacji benzynowych ORLEN. Wprawdzie nie potrzebowałem paliwa, ale chciałem rozprostować kości i kupić butelkę wody mineralnej. Jedną butelkę wody mineralnej.
– Cztery dwadzieścia – mówi pan zza lady niewyraźnie, bo akurat je hot-doga (podaję banknot dziesięciozłotowy).
– Nie ma pan drobnych? – pyta pan zza lady, przeżuwając kolejny kawałek bułki.
– Nie mam.
– To ja też nie mam.
– To niech pan idzie rozmienić w barze obok – mówię ja, a pan zza lady patrzy na mnie ze stoickim spokojem, a może lepiej powiedzieć błędnym wzrokiem – Proszę zawołać szefa.
– Nie ma szefa.
– To proszę do niego zadzwonić.
Pan zza lady dalej patrzy na mnie tępo.
– Wydaj panu do czterech, bo widzę że się pan denerwuje o dwadzieścia groszy – mówi inny pracownik stacji, również zza lady, również z buzią zapchaną hot-dogiem, z tą różnicą, że przeżuwa bułkę na siedząco i jest kobietą.

Historia kolejna z jedzeniem w tle.

Przyjechałem do Krakowa. Maszerując w stronę Rynku, poczułem zapach pysznych polskich kebabów, zapiekanek i hot-dogów rzecz jasna. Wybrałem zapiekankę. A teraz zapiekanki takie duże, z mięsem w środku, nie jak te z lat dziecinnych, gdzie trzeba było się prosić o dodatkową porcję ketchupu. Usiadłem i zacząłem się zajadać. Nie doszedłem do połowy, gdy podeszła do mnie kobieta.
- Niech mi pan da parę złotych na jedzenie.
- Hmm… Niech pani weźmie moją zapiekankę.
- No wie pan co? – kobieta mówi podniesionym głosem i odchodzi – Przecież nie będę po panu jadła!

Oczywiście, miesiąc w Polsce był czasem cudownym. A te historie przytaczam dla tych, którzy w moich tekstach z Afryki doszukują się przejawów rasizmu. W Polsce też są sytuacje, które mnie bawią, złoszczą, zaskakują, a pomimo to kocham Polskę i Polaków. A może właśnie nie „pomimo”, ale „dlatego” ich kocham. I mógłbym im te historie na głos czytać.
Miesiąc to krótko, by odwiedzić wszystkich znajomych. Dla tych, którzy mają mi za złe, śpiewam „żegnam was, już wiem, nie załatwię wszystkich pilnych spraw, idę sam, właśnie tam, gdzie czekają mnie”; wybaczcie więc proszę.
Czas był napięty, ale nie chciałem dać się zwariować. Spędziłem wspaniałe, spokojne chwile z rodziną. A nawet jeśli wracałem późno, to Tata, choć wyrwany ze snu, siadał ze mną przy stole i mogliśmy porozmawiać. Poznałem synka Kasi i Bartka, czyli mojego siostrzeńca. Po jakimś czasie już nie płakał na mój widok, a nawet podchodził, żeby się pobawić. Byłem z siostrzenicą na basenie i w kinie, więc czego chcieć więcej od życia?
Dziękuję księżom, którzy zorganizowali mi niedziele tak, bym się nie nudził. Mam nadzieję, że i ludzie nie nudzili się na kazaniu. Im więcej ludzie w kościele się uśmiechają, z tym większą radością ksiądz opowiada.
Stałem z tacą przed kościołem. To ciekawe doświadczenie. Uczy pokory i przypomina o Ewangelii. Żyjesz z tego, co dadzą ludzie. I co ciekawe, wbrew opinii tak wielu, nie czuję się darmozjadem. Uświadamiam sobie ciężar obowiązków i to, że przecież na to pracuję. Muszę jednak też przyznać, że w takiej sytuacji człowiek czuje się zawstydzony. Ale poprzez Wasze słowa „powodzenia”, „niech księdza ten optymizm nie opuszcza”, zawstydzenie ustępowało miejsca radości. I wystarczył tylko uśmiech, bym poczuł, że misje stają się i Waszą sprawą.
Nie będę opisywał każdego spotkania. Nawet gdyby się dało, to nie. Człowiek potrzebuje i takich wspomnień, ludzi, słów, do których zawsze może się w duszy uśmiechnąć. I nikt inny, tylko on jeden.
Wszystkim – dzięki.
Do zobaczenia, da Bóg.