Translate

czwartek, 30 stycznia 2014

MotÓr



Jak tam sprawy motorowe?
Skojarzyło mi się, że jest taki wiersz:
Duszan
/sł. D. Basiński/

motor kupił Duszan
teraz będzie jeździł
na sto dwa
a niech wyczyści wpierw
niech wypucuje maszynę
radzi matka
ale gdzie tam - chłopak nie słucha
mało to się namęczył
przy zwózce gnoju z pola
teraz chce pojechać
jak wiatr poszumieć po wsi
no dobrze jedź już urwisie - śmieje się rodzicka
pojechał chłopak jak piorun tylko silnik zaburczał
nawet rąk nie umył 

Tak, może szanowny ksiądz dobrodziej zamieścić to na blogu.
;-)

To email od Marleny i  oczywistym jest, że tekst umieszczam na blogu.
Po raz kolejny ta niezwykła dziewczyna staje się moją inspiracją…
Pozdrawiam Marlenę! I jej męża Michała!



W Zambii,
z pomocą Miva Polska,
udało mi się kupić motor.






Zostawiłem go na misji.
Udało się też kupić Land Cruisera; również dalej służy Afryce. 



Ah, znowuż wspomnienia. Ale to dlatego, że nie mam tu żadnego środka transportu. Pisałem, że jest okazja kupić motor. Pojechaliśmy go obejrzeć; nawet nie dało rady odpalić.




 Hmm, wyobrażacie sobie mnie wjeżdżającego w tę ulicę na tej maszynie?

 







Wszystko możliwe…
ale nie kupuję go.

Czekam dalej cierpliwie co się wydarzy.



 

sobota, 25 stycznia 2014

Oto przychodzę, pełnić Twoją wolę.



Pojawiam się na spotkaniu kapłańskim. (Przepraszam, jednak muszę przytoczyć pewne wspomnienie).
- A ten ksiądz to misjonarz.
- Aha aha To gdzie ksiądz pracuje?
- Pracowałem, w Zambii.
- (cisza) A teraz gdzie?
- Teraz Jamajka.
- Ooo Jamajka (wykrzykuje ksiądz numer 1)
- Słońce Jamajki (wykrzykuje ksiądz numer 2)
- Takie samo słońce jak w Zambii, komentuje z poważną miną.
- To gdzie jest Jamajka (pyta ksiądz numer 1)
- Czemu ksiądz krzyczy „Ooo Jamajka” skoro ksiądz nie wie gdzie leży Jamajka, pytam dalej ze stoickim spokojem.
- Bo była taka piosenka …ooo Jamaica… (mówi ksiądz numer 2)
- Taki hit z lat 80tych, mogłem już tylko dopowiedzieć cichym głosem.

Księża, nie gniewajcie się. Podaję Was jako przykład powszechnej reakcji na słowo JAMAJKA. To tak, jakby z Polską kojarzono tylko jedno, na przykład:
Zakopane Zakopane, słońce góry i górale…
I wyobraź sobie, że przyjeżdżasz do Zakopanego, a znajomi zabierają cię do siebie na osiedle. Siedzicie na ławce pod blokiem, a o Rysach i Gubałówce możesz poczytać w Internecie.

Jamajka- bajeczne plaże, palmy, błękitna woda, reggae music- na pewno wszystko to można tutaj znaleźć. Ja jednak tego nie widziałem (jeszcze). Widzę co innego. Po dwóch tygodniach sam prowadziłem samochód przez Kingston-niby nic, ale parafianie zdziwieni. Raz ktoś mi tłumaczył, że można skręcać jak jest zielona strzałka. Wybuchłem wtedy śmiechem i powiedziałem: ty naprawdę myślisz, że jestem z głębokiego buszu. Byłem u Sióstr od Matki Teresy i w ich domu opieki nad starszymi, chorymi, pozbawionymi wszelkiej innej opieki ludźmi. Z misjonarzem ze zgromadzenia „Misjonarze dla biednych” byłem u kilku rodzin w domu, w słynnej dzielnicy Down Town… Zapewniam Was-to nie świat błękitnej wody i kolacji przy świecach. Ale nie chcę pisać o biedzie. Przynajmniej nie teraz.

Opisując kiedyś, że ksiądz Gabriel Biskup przyjechał do Zambii, by wybudować kaplicę powiedziałem: „a mógł jechać na Jamajkę i pić drinka pod palmą”. Co za proroctwo! Mam nadzieję, że kiedyś się spełni. Tymczasem ja muszę przetrzeć szlak. A nie jest to łatwe.

Jestem tu zupełnie OBCY. Owszem, ludzie są dla mnie przemili. Ale nie wiedzą o mnie nic. Ma to swój urok; wspaniałe wyzwanie. Musisz zapracować na swoje Imię. Zaczynasz prawie od zera. Mówię prawie, bo przecież niosę ze sobą swoje doświadczenia. Tylko, że tego ludzie nie widzą. A zdarza się, że jak nic o Tobie nie wiedzą, poza tym że Twój angielski jest słaby, to myślą że jesteś hmm nie-do-rozwinięty.  
Trafiłem w dobre miejsce; jedna z największych parafii w stolicy. Ludzie dobrze wykształceni; zaangażowani w Kościół, bardzo życzliwi. Witają mnie ciepłymi słowami, uściskami. W niedzielę miałem pierwsze kazanie. Wydaje się, że refren psalmu był przygotowany specjalnie pod moje pierwsze kazanie:
Przychodzę Panie, pełnić Twoją wolę.
Opowiedziałem co nieco o Polsce, o Zambii, o swoim powołaniu. Trzy razy brawo bili. Mój miesiąc miodowy trwa.
Administratorem parafii jest emerytowany Arcybiskup Kingston. Bardzo miły, inteligentny człowiek. Miałem nosa, żeby zabrać ze sobą garnitur i kilka eleganckich koszul.  
Mówiłem, że chciałbym trafić w miejsce, gdzie ludzie będą przychodzić, rozmawiać. Dziś wiem, że Pan Bóg słuchał cierpliwie a teraz powiedział: proszę, masz, tylko żebyś nie narzekał. Jednego dnia przychodzi pewna pani, by mnie poznać. Pani profesor z uniwersytetu w Nowym Jorku; obecnie z rocznym programem edukacyjnym na Jamajce. Kolejnego dnia pytają, czy dołączyłbym do grupy, która chodzi do więzienia-aby tam z ludźmi porozmawiać, wysłuchać, może wziąłbym gitarę, mówi do mnie pani. Maciek Oset z gitarą w jamajskim więzieniu. Ale jak pani opowiedziała mi kilka historii młodych ludzi, skazanych, to włos się jeży. Na głowie. Poważna sprawa.
Po niedzielnym kazaniu podchodzi do mnie pan i mówi, że znajomy chce motor sprzedać. Jedziemy zobaczyć co to za maszyna. Wciąż nie mam żadnego samochodu, więc motor by się przydał. Wprawdzie Biskup-mój proboszcz i rada parafialna śmieją się kiedy mówię o motorze, ale i patrzą na mnie z przerażeniem i mówią: Father nie pozwolimy ci, tu kierowcy są szaleni. Czuję, że mówią to z wielką troską o mnie, ale kto mnie zna... widzicie ten błysk w moich oczach.
Młodzież już się pyta, czy polecę z nimi w 2016 do Polski na Światowy Dzień Młodzieży. Obok kościoła jest „katolicka” szkoła –proszą, bym Msze dla dzieci odprawiał. Tu się po prostu dużo dzieje! Nie kłamał Arcybiskup pisząc do mnie w mailu, że potrzeba ewangelizacji jest ogromna.
Zabrał mnie Pan z zambijskiego buszu i posadził w jamajskim mieście.
Może to tylko okres przejściowy, może za jakiś czas Biskup pośle mnie na inną parafię. Here I am Lord, oto jestem Panie; przychodzę pełnić Twoją wolę.

Zatem słońce Jamajki świeci - nad plażami, nad błękitną wodą i nad brudnym miastem również. I nade mną, nawet kupiłem sobie czapkę - z Bobem Marleyem.
Wchodzę w to życie. I czekam, co się dalej wydarzy. 
 





niedziela, 19 stycznia 2014

Bogaty młodzieniec



Dokładnie 2 tygodnie temu, czyli 6 stycznia 2014 dotarłem na Jamajkę.
Przed wylotem byłem trochę chory, podróż była męcząca, zmiana czasu (6 godzin różnicy) –mógłbym powiedzieć, że to wszystko tak na mnie wpłynęło, że nic nie umiałem napisać, ale chyba prawda jest taka, że do tej pory nie umiałem się tu odnaleźć. Może uda mi się to opowiedzieć, ale po kolei…
Podróż. Wcześniej pożegnania – ciężkie te pożegnania. I nie ma tak, że człowiek się przyzwyczaja, bo przecież to nie pierwszy raz; ciężko rozstawać się z tymi których kochasz; z przyjaciółmi. W każdym bądź razie wsiadłem w samolot i doleciałem do Londynu. Musiałem zmienić lotnisko z Heathrow na Gatwick, musiałem więc przedostać się tam z całym bagażem. Dzięki British Airways mogłem wziąć 3 kawałki więc wyglądałem… nietypowo. Zabrałem z taśmy walizkę i czekałem dalej, sięgnąłem po gitarę i czekałem dalej. Ludzie patrzyli na mnie z boku, a ja jeszcze plecak zabrałem z taśmy. Do tego bagaż podręczny, laptop i aparat. Byłem pewien, że za chwilę ktoś mnie zatrzyma;  wyglądało, jakbym podróżował z rodziną. Nikt mnie jednak nie zatrzymał. Dostałem się do stacji autobusowej, bilet trzeba kupić w automacie. Z niepewnością czekałem co powie kierowca, bo każdy stał z walizką plus podręczny, a ja z całym wózkiem. Udało się jednak; ruszyliśmy. I wtedy dopiero poczułem, że JADĘ. Była północ. Pomyślałem-to jest szalone. Jadę przez Londyn, w środku nocy, mój dobytek to walizka, plecak i gitara (plus elektronika-misjonarze już nigdy nie będą wyglądać jak ci sprzed 100 lat), żadnego znajomego obok mnie, żadnego znajomego w miejscu do którego zmierzam. 

I wtedy poczułem radość kapłaństwa. 

Dotarłem na Gatwick; ucieszyłem się widząc  wygodne ławki. Mogłem się położyć i przespać i tak doczekałem poranka. Przed bramką do samolotu przypatrywałem się Jamajczykom. Panowała inna atmosfera niż wśród Zambijczyków. W samolocie jakiś chłopak od razu zamienił się w klauna. Choć miałem wrażenie, że coś z nim nie tak. Niestety nie rozumiałem co mówi i krzyczy i śpiewa. Jamajczycy mówią po angielsku. Pierwsza odmiana –perfekt angielski; druga – broken english, trzecia – Patwa, to już nie angielski, to miejscowy język. I w tym właśnie języku chłopak szalał. Momentami ludzie się śmiali, potem zaczęli go ignorować (podobnie i stewardesy, choć te obserwowały go bacznie), potem jakaś dziewczyna powiedziała mu –chyba- żeby się zamknął, bo bardzo się pokłócili, a potem… dolecieliśmy do Kingston.
Powiedziałem celnikom, że przybyłem w celach turystycznych (pomyślałem, że uniknę tłumaczenia gdzie, po co i że szybko przejdę przez bramki, jak wszyscy inni turyści). Kiedy zapytali na kiedy mam bilet powrotny zaczął się problem. Po dłuższej dyskusji pokazałem dokument, że dostałem zezwolenie na pracę. Wtedy się chyba wkurzyli. Zabrali mnie do oficera, rozmowa nie była zbyt miła; kazali mi czekać. Po godzinie oficer dał mi lekcję historii o Rosji i komunizmie i że Polska należała do reżimu i że dlatego muszę kupić wizę. Pogratulowałem mu, że zna historię, ale powiedziałem, że wizy nie kupię, bo Polacy nie potrzebują wizy i że jest pierwszym, który mówi inaczej. Chyba znowu go wkurzyłem, bo znowu kazał mi czekać. Po pół godzinie pomyślałem, że dam chłopakom zarobić to 20 dolarów, kupiłem wizę i wyszedłem na zewnątrz w objęcia jamajskiego ciepłego powietrza. Nie było już tłumów, więc od razu rozpoznałem polską twarz i vice versa. Polski ksiądz- Adam czekał na mnie cierpliwie. Pojechaliśmy do rezydencji Arcybiskupa Kingston, gdzie miałem spędzić pierwsze 3 dni. Arcybiskup powitał mnie serdecznie. Poznałem też amerykańskie małżeństwo; bardzo mili ludzie, przyjechali na Jamajkę jako… misjonarze, na 3 lata. Zasiedliśmy wszyscy do kolacji i tak zaczęła się moja misyjna praca na Wyspie.

















Nowe buty...




 


Haiti z lotu ptaka




 Kingston





Wstawiam też tekst; 
NIE JA TO NAPISAŁEM,
ale oddaje część moich uczuć w pierwszych dniach:

W obcym mieście wśród słoty wieczora
I deszczu, co się kłębił na czarnym asfalcie
Ujrzał jakiś młodzieniec w błysku reflektora
Twarz Wiecznego Przechodnia, co szedł w ciemnym palcie

Poznał Go jak w olśnieniu i zawołał: „Panie,
Nie opuszczaj mnie więcej, bom jak Ty wygnaniec
I jak Ty jestem życia dotknięty żałobą,
Więc użal się nade mną i pozwól iść z Tobą”

Rzekł Chrystus: „Oddaj najprzód wszystko co posiadasz.
A przyjdź” A na to człowiek wyszeptał ze łzami:
„ O Panie, Ewangelię którą opowiadasz
o młodzieńcu, co nie chciał się dzielić skarbami

Pamiętam. Ale moje odmienne są dzieje.
Nie mam nic do oddania i nic do dzielenia.
Straciłem dom, bliskich, kraj i nadzieję
I nie mam nic prócz wspomnień”

„Oddaj mi wspomnienia”

Człowiek chciał mówić jeszcze lecz milczał pobladły
Ważąc przez chwilę w sercu słów ciężar okrutny
Wreszcie opuścił głowę, ręce mu opadły...
I odszedł smutny.