Translate

środa, 26 lutego 2014

Droga z pierwszeństwem przejazdu.



Kolejna uroczystość –święcenia kapłańskie.  Dwóch nowych księży to Misjonarze Biednych (Missionaries of the Poor). Założycielem Zgromadzenia jest ksiądz Richard Ho Lung, Jamajczyk, którego rodzice byli Chińczykami. Trochę to skomplikowane; podobnie jak zasady Zgromadzenia. Założycielem jest ksiądz, ale Wspólnota składa się z Braci. Owszem, niektórzy przyjmują święcenia kapłańskie, ale tylko niektórzy. Jakimi zasadami kierują się przełożeni w wyborze przyszłych kapłanów- tego Bracia nie umieją mi wyjaśnić. Może kiedyś zrozumiem więcej, może oni sami też. Faktem jest, że pracują wśród najbiedniejszych -w Down Town, gdzie mają swoje domy. Down Town to dzielnica Kingston. Kiedy tam pojechałem raz, potem drugi raz i trzeci miałem wrażenie, że jestem w innym państwie. Bob Marley śpiewał o życiu tam właśnie, albo w Trench Town. Pomyślałem, że jego piosenki muszą mieć moc, bo tylko ktoś, kto mieszka w takim miejscu może tworzyć takie kawałki, takie emocje. Ale pomyślałem też, że zrozumieć te piosenki – tak naprawdę poczuć ich głębię- może tylko ktoś, kto tam mieszka. Jeżdżę do Down Town w każdy czwartek rano – celebruję Mszę św. dla Sióstr od Matki Teresy z Kalkuty. Jeszcze wrócę do tego tematu i do atmosfery Down Town.
(Jak zrobię kilka fotografii, a nie będzie to chyba najbezpieczniejszy moment mojego życia.)

Dziś wstawiam zdjęcie Missionaries of the Poor oraz nowo wyświęconych księży. Po kazaniu niewidomego diakona powiedziałem sobie, że muszę nosić ze sobą kamerę. (Ten piękny kościół to katedra.)






Dalej o Braciach. Jeden z nich zabrał mnie do urzędu, gdzie robi się prawo jazdy i przedstawił  oficerowi. Ten odesłał mnie, bym zakupił formularz, dokonał formalności i wrócił jak wszystko będzie gotowe. Zakupiłem formularz, zrobiłem zdjęcia na ulicy, zdobyłem zaświadczenie lekarskie i potwierdzenie mojej tożsamości, wiarygodności, niekaralności i wróciłem z Bratem do znajomego urzędnika. Myślałem, że jedziemy „przepisać” moje prawo jazdy na jamajskie -zwłaszcza, że miałem ze sobą zambijskie, a tam jeździ się po tej samej stronie; Jamajka i Zambia należą do wspólnoty państw byłych angielskich kolonii, a nade wszystko, że Brat zna oficera. Wszedłem do środka, a oni dali mi książeczkę dla dzieci i kazali czytać po angielsku. W formularzu jest pytanie czy umiesz czytać/pisać po angielsku i każdy musi czytać bajkę. Poszło mi świetnie, ale poczułem się nieswojo kiedy oficer pokazał mi znaki drogowe. Cóż, znaki prawie takie same jak u nas, więc kolejny etap też zaliczyłem. Myślałem, że to koniec, ale dopiero się zaczęło. Ponieważ napisałem, że chcę prawo jazdy i na ciężarówki (na motor już mi nie pozwolili-powiedzieli, że musze przyjść drugi raz. Każdy tu jeździ bez prawa jazdy na motor, więc się nie martwię), zatem dali mi formularz z trzydziestoma pytaniami. Bezpieczniki, śrubki, wyciek oleju, przegrzana chłodnica i inne tego typu słowa; co zrobić jak zepsuje się ciężarówka i to jeszcze na stromej górze. Nie miałem pojęcia które odpowiedzi zakreślać; kilka pojęć poznałem u mechaników w Zambii, ale historie z Land Roverem to już tylko odległa przeszłość. Poszedłem do oficera tłumacząc, że angielski to nie mój ojczysty język, ale powiedział, bym pozakreślał co wiem. Żeby nie przedłużać historii powiem krótko: zdałem.  To najważniejsze prawda?

Czy po takich stresach nie należy się jakiś odpoczynek? Zmierzam do tego, by powiedzieć: kąpałem się w morzu! Po miesiącu od przylotu, kąpałem się w morzu. Jest tu- na Jamajce- pewna Polka. Prowadzi biuro podróży. Hello- wszyscy chętni na rejs po karaibskim morzu, mogę Was skontaktować! Załapałem się zatem na jednodniową wycieczkę z grupą Francuzów. (Dzięki!) Nikt nie mówił po angielsku, ale może i lepiej. Popijając rum patrzyłem jak turyści się bawią w tym życiu. A może nudzą… Tak czy inaczej-pływałem i miałem piękny dzień.