Kolejna
uroczystość –święcenia kapłańskie. Dwóch
nowych księży to Misjonarze Biednych (Missionaries of the Poor). Założycielem
Zgromadzenia jest ksiądz Richard Ho Lung, Jamajczyk, którego rodzice byli
Chińczykami. Trochę to skomplikowane; podobnie jak zasady Zgromadzenia.
Założycielem jest ksiądz, ale Wspólnota składa się z Braci. Owszem, niektórzy
przyjmują święcenia kapłańskie, ale tylko niektórzy. Jakimi zasadami kierują
się przełożeni w wyborze przyszłych kapłanów- tego Bracia nie umieją mi wyjaśnić.
Może kiedyś zrozumiem więcej, może oni sami też. Faktem jest, że pracują wśród
najbiedniejszych -w Down Town, gdzie mają swoje domy. Down Town to dzielnica
Kingston. Kiedy tam pojechałem raz, potem drugi raz i trzeci miałem wrażenie,
że jestem w innym państwie. Bob Marley śpiewał o życiu tam właśnie, albo w
Trench Town. Pomyślałem, że jego piosenki muszą mieć moc, bo tylko ktoś, kto
mieszka w takim miejscu może tworzyć takie kawałki, takie emocje. Ale
pomyślałem też, że zrozumieć te piosenki – tak naprawdę poczuć ich głębię- może
tylko ktoś, kto tam mieszka. Jeżdżę do Down Town w każdy czwartek rano –
celebruję Mszę św. dla Sióstr od Matki Teresy z Kalkuty. Jeszcze wrócę do tego
tematu i do atmosfery Down Town.
(Jak
zrobię kilka fotografii, a nie będzie to chyba najbezpieczniejszy moment mojego
życia.)
Dziś wstawiam zdjęcie
Missionaries of the Poor oraz nowo wyświęconych księży. Po kazaniu niewidomego
diakona powiedziałem sobie, że muszę nosić ze sobą kamerę. (Ten piękny kościół
to katedra.)
Dalej o Braciach. Jeden z nich
zabrał mnie do urzędu, gdzie robi się prawo jazdy i przedstawił oficerowi. Ten odesłał mnie, bym zakupił
formularz, dokonał formalności i wrócił jak wszystko będzie gotowe. Zakupiłem
formularz, zrobiłem zdjęcia na ulicy, zdobyłem zaświadczenie lekarskie i
potwierdzenie mojej tożsamości, wiarygodności, niekaralności i wróciłem z
Bratem do znajomego urzędnika. Myślałem, że jedziemy „przepisać” moje prawo
jazdy na jamajskie -zwłaszcza, że miałem ze sobą zambijskie, a tam jeździ się
po tej samej stronie; Jamajka i Zambia należą do wspólnoty państw byłych
angielskich kolonii, a nade wszystko, że Brat zna oficera. Wszedłem do środka,
a oni dali mi książeczkę dla dzieci i kazali czytać po angielsku. W formularzu
jest pytanie czy umiesz czytać/pisać po angielsku i każdy musi czytać bajkę.
Poszło mi świetnie, ale poczułem się nieswojo kiedy oficer pokazał mi znaki
drogowe. Cóż, znaki prawie takie same jak u nas, więc kolejny etap też
zaliczyłem. Myślałem, że to koniec, ale dopiero się zaczęło. Ponieważ
napisałem, że chcę prawo jazdy i na ciężarówki (na motor już mi nie
pozwolili-powiedzieli, że musze przyjść drugi raz. Każdy tu jeździ bez prawa
jazdy na motor, więc się nie martwię), zatem dali mi formularz z trzydziestoma
pytaniami. Bezpieczniki, śrubki, wyciek oleju, przegrzana chłodnica i inne tego
typu słowa; co zrobić jak zepsuje się ciężarówka i to jeszcze na stromej górze.
Nie miałem pojęcia które odpowiedzi zakreślać; kilka pojęć poznałem u
mechaników w Zambii, ale historie z Land Roverem to już tylko odległa
przeszłość. Poszedłem do oficera tłumacząc, że angielski to nie mój ojczysty
język, ale powiedział, bym pozakreślał co wiem. Żeby nie przedłużać historii
powiem krótko: zdałem. To najważniejsze
prawda?
Czy po takich stresach nie
należy się jakiś odpoczynek? Zmierzam do tego, by powiedzieć: kąpałem się w
morzu! Po miesiącu od przylotu, kąpałem się w morzu. Jest tu- na Jamajce- pewna
Polka. Prowadzi biuro podróży. Hello- wszyscy chętni na rejs po karaibskim
morzu, mogę Was skontaktować! Załapałem się zatem na jednodniową wycieczkę z
grupą Francuzów. (Dzięki!) Nikt nie mówił po angielsku, ale może i lepiej. Popijając rum
patrzyłem jak turyści się bawią w tym życiu. A może nudzą… Tak czy
inaczej-pływałem i miałem piękny dzień.