Translate

niedziela, 30 marca 2014

Song of Freedom




Sprawdziłem statystykę wypadków w Polsce w 2013 roku, w których udział mieli motocykliści: 2210 Dwa tysiące dwieście dziesięć. W 967 przypadkach, sprawcami byli motocykliści. Zginęły 253 osóby, 242 kierujących, 11 pasażerów. Rannych zostało 2075 osób.
Może jednak się okazać, że bardziej niebezpieczne jest pojechać na misje i  siedzieć trzeci miesiąc na parafii w Kingston bez żadnego środka transportu.  


 Mówiąc krótko: kupiłem motor. Nadałem mu imię: Song of Freedom. Pieśń wolności.

Wspominałem już o jednym motorze, ale nie prezentował się zbyt dobrze. Muszę zapoznać Was z kilkoma osobami, kluczowymi w tej historii. Sprzedawcą tegoż Suzuki jest Steven, a zabrał mnie do niego parafianin, Andrew. Pojechaliśmy tam jego Land Cruiserem, który sam wyremontował i wypieścił. Zostawiliśmy jednak motor bez komentarza. Będąc w odwiedzinach w szpitalu u Scoota (już jest w domu, ma taki duży kołnierz na szyi i nie chce sprzedać motoru) poznałem jego kolegów. Przytłoczony miejskimi spalinami i duchotą na parafii naciskałem na Alana, by znalazł mi jakiś motor. Okazało się że Kyle, który od lat jeździ na crossowym motorze, jest także mechanikiem, ma jeden do sprzedania. Pojechałem, zobaczyłem.
 Na drugi dzień zabrałem Andrew, by posłuchał silnika i obejrzał fachowym okiem. Znowu-odjechaliśmy bez komentarza. Ale zrobiliśmy burzę mózgów i rozpatrując wszelkie za i przeciw zdecydowałem się na kupno wspomnianego Suzuki DR 350. Rok produkcji 1993. Stary, ale jary. Steve jeździł nim tylko do pracy – w Kingston. Pewnego dnia, jego żona widziała, jak ciężarówka zmiata na skrzyżowaniu jakiegoś motocyklistę i wywarła na mężu taką presję, że w końcu postawił maszynę pod drzewem i tak stała ponad rok, dopóki nie zjawił się Maciek. Urwałem jedną trzecią ceny, zatem DR 350 kosztował mnie połowę tego, co musiałbym dać Kylowi za Hondę XR 250! A nadmienię, że pieniądze jednak mają znaczenie. Zwłaszcza, że większość myśli, że jak jestem na Jamajce, to mam kasę. Ha ha, przypominam tylko, że nie zawsze jest prawdą to, co większość myśli. 

SONG OF FREEDOM. Zabraliśmy bike spod drzewa i zaczęło się. Cały dzień z mechanikiem. Andrew ma w Down Town swoje miejsce, gdzie reperuje samochody. Tam spędziliśmy pierwszy dzień.                                             


 







Gość jednak nie dał rady. Na drugi dzień kolejny mechanik (ten sprawił, że da się jechać) i załatwianie dokumentów. 

Andrew jest wspaniały. W Polsce miałbym problem z załatwieniem tych wszystkich spraw, a on zabrał mnie wszędzie i wszystko wytłumaczył.
W ciągu jednego dnia zarejestrowałem motor na moje nazwisko; załatwiłem prawo jazdy dla tych co się niby uczą- na rok; ubezpieczenie, nowe tablice rejestracyjne. Wróciłem na plebanię wieczorem , ale to był ważny dzień.
Następny dzień – kolejny mechanik. Tam było wesoło. Podjechałem na motorze, otworzyli bramę, wszedłem… Siedzą chłopaki, trawą pachnie, wśród nich jedna dziewczyna, jeden facet z dredami i jeden rasta – zdjęcie słabe, ale noszę przy sobie tylko zwykły, mały telefon. Dojechał Andrew, poznał mnie z mechanikiem Omarem i usiedliśmy na kilka godzin, patrząc jak Omar sobie radzi. Chłopaki wystawili duże kolumny, z samochodu zaparkowanego na środku włączyli muzykę. Muzyka, taka, że i ja ruszałem rytmicznie głową. Chłopaki przyglądali się mojemu DR. Andrew powiedział mi, że tylko bogate chłopaki takimi jeżdżą. Czyli ja? Ha ha. W takim miejscu, nigdy nie wiesz kto pracuje, kto jest klientem, a kto tylko stoi i przygląda się, albo uczy. Tak czy inaczej chłopaki palili jointy, pili drinki, ruszali szyjami, ale Omar motor doprowadził do stanu używalności. Gość, którego plastikowy kubek wciąż napełniał się nowym trunkiem wsiadł w pewnym momencie w samochód, który grał dla nas muzykę i odjechał!









Muszę powiedzieć kilka słów o Andrew. 
Powiedział mi, że „sprzedaje” ten motocykl tylko dlatego, że to jestem ja. Kogo innego nie zabrałby do Steva. Andrew miał wylew rok temu; wyszedł cało choć ma mały problem z chodzeniem i o motorze musi raczej zapomnieć, a na pewno takim, który trzeba odpalać „z kopniaka”. Mam wrażenie, że przelewa swoje marzenia o motorze na mnie. A ja jestem mu za to wdzięczny. Andrzejowi oczy się świecą jak odpalam silnik. Jechaliśmy razem prze miasto. On w samochodzie, za mną, by mnie ochronić od szaleńców, którzy chcieliby na mnie podnieść rękę. Andrzeja żona Suzzanne przychodzi na Mszę każdego dnia. Bardzo miła kobieta. Jest trochę przerażona, ale rozumie. Poprosiłem o radę; powiedziała: father, jeśli nie możesz być grzeczny, bądź ostrożny!
W ogóle to każdy wydaje się być przerażony i każdy mówi mi że mam być ostrożny. Jedna babcia powiedziała: musisz być odważny, że jeździsz po Kingston na motorze.  Ktoś skomentował: jasne, że jest odważny, jest z Polski. Ha ha dokładnie, niech nie myślą, że zamkną mnie w klatce i będą karmić suchą karmą. Ksiądz z Polski sobie radzi! Ktoś mi powiedział, że chyba jestem jednym księdzem na motorze. Ktoś inny szepnął: father, cieszę się że się trochę wyrwiesz. Ktoś inny pewnie zgorszony…
Młodzież nie za bardzo rozumie, że można z księdzem porozmawiać. Wpatrzeni są w świeckich diakonów. Ksiądz to jakiś starszy facet, który stoi za ołtarzem. Powiem o tym w kolejnym rozdziale. Patrzą, a ja wsiadam na motorek. Gdzie ksiądz jedzie?! Przejechać się, tak dla zabawy. Szok! Ale kolejnego raz chłopak podchodzi i opowiada, że jak już będzie miał 18 to też będzie jeździł. A tata niech mówi co chce…
Kyle już mnie zapytał czy –skoro jestem księdzem- nadaje dzieciom chrześcijańskie imiona. Musiałem dopytać o co mu chodzi. Powiedział, czy nadaje imiona chrześcijańskie, chrzest czy coś takiego. Aha, chciałbyś ochrzcić dziecko. Pogadamy o tym, uśmiechnąłem się.
Ktoś inny opowiada dlaczego boi się jeździć. Jego ojciec jechał na motorze i zatrzymał go gość z bronią. Chciał mu ukraść motor. A ten go pobił, zabrał broń i odjechał.  Jak na razie czuję się dobrze jadąc przez miasto. Zatrzymuję się na światłach, podjeżdża inny motocyklista i pyta czy umiem jechać na jednym kole. Innym razem sprzęt mi zgasł, a jak silnik suzuki jest gorący, to nie tak łatwo go zastartować. Stojąc w jamajskim słońcu, w szpanerskim kasku na głowie robi się naprawdę gorąco po 2 minutach. Podjeżdża motocyklista i pyta czy potrzebuję pomocy. Miłe, prawda?    
 


Kiedy wahałem się i rozważałem czy kupić ten motor, dostałem email od znajomej. Monika, napisała mi, że jej tata właśnie kupił motor. I choć była przeciwna, by człowiek w wieku taty wsiadał na motor, ale zrozumiała że się myli. Po tym mailu moje wątpliwości zostały rozwiane. Przed wylotem z Polski sprzedałem deskę surfingową. Wydaje się, że w Polsce powinno się jeździć na motorze, a na Jamajce uprawiać windsurfing. Ja przylatując na Jamajkę zamieniłem windsurfing na motocykl.
Przez dwa tygodnie nabiegałem się, by dziś móc jeździć na dwóch kółkach. Dziś śpiewam Redemption Song.