Translate

sobota, 25 lipca 2015

Mpanshya


Kolejne wspomnienia



No to się zaczęło.
Mpanshya
Zadzwonił do mnie wikariusz generalny i powiedział: „ biskup zdecydował, że przejdziesz do Mpanshy za tydzień. W Lusace będzie kto inny, dopóki nie wróci Fr. Wojciech, a ty jedź.”
Skończyły się zatem lekcje nianya. Szkoda, bo znaleźliśmy z nauczycielem wspólny język. No, może to jeszcze nie njanya, ale szło w tym kierunku.
Dwa miesiące to zbyt krótki czas, by pisać jakie jest życie w Lusace. Wydaje mi się, że ludzie są trochę inni niż w buszu. Może się mylę, ale mam wrażenie, że życie w buszu jest prostsze. Oczywiście, nie tak wygodne. Ale ludzie, którzy nigdy nie mieli w domu prądu nie muszą biegać za pieniędzmi, by ten prąd opłacić. Oczywiście ktoś może zapytać „to uważasz, że lepiej było nie wychodzić z jaskini? Postęp i ogólnie pojęty rozwój jest zły?” Bynajmniej. Postęp jest dobry. I potrzebny. Tylko że można dać się złapać w pułapkę. Myślisz, że radość życia uzależniona jest od tego co i ile posiadasz. Dlatego robisz wszystko, by zdobyć pieniądze. Ktoś chodzi przez cały dzień w prażącym słońcu miedzy samochodami, by sprzedać ładowarkę do telefonu. Ktoś inny przebija się przez tłum ludzi z taczką wypełnioną bananami. Widzisz ludzi ładnie ubranych; widzisz piękne samochody i zaczynasz myśleć, że jeśli coś ukradniesz to nie takie wielkie zło. Pyta mnie dziewczyna, która chce być siostrą zakonną i już kończy postulat: „czy to prawda, że jak się weźmie coś człowiekowi, który jest bogaty to nie grzech?”
Jezus mówi o ubóstwie. Ubóstwo jest piękne. Ale nie bieda. Bo ubóstwo to nie bieda. Pierwsze otwiera drogę do bycia wolnym i radosnym; drugie może prowadzić do zła. Ubóstwo nie popchnie cię do oszustwa. Ubóstwo nie popchnie cię do prostytucji. 
Chciałbym umieć być ubogi. Ale nie biedny. Wydaje się, że byłbym szczęśliwszy, gdybym miał np. nowy samochód. Bardziej szczęśliwy bo nie musiałbym wydawać tyle pieniędzy na reperacje i nie miałbym tylu zmartwień. Ale też nie miałbym takich pięknych skojarzeń…
Leszek powiedział, że samochody należące do misji są stare. Hmm, powiem więcej: są bardzo stare.
Spakowałem zatem swoje rzeczy i wsiadłem do samochodu. Samochodu, którym dane jest mi teraz jeździć. I od razu poczułem się jak na starym okręcie. Kręcę kierownicą i słyszę jak kapitan woła: „prawy foka szot wybieraj” I ciągną chłopaki za grube liny. Zanim jednak żagiel wypełni się wiatrem i statek popłynie to kabestan jęczy, siłuje się z liną. Wszystko trzeszczyi masz wrażenie, że zaraz cały statek rozpadnie się na kawałki. Ręce żeglarza są twarde, nie puszczają liny. Serce również ma uparte. Nie złamie go ta straszna, ale zarazem piękna muzyka. I tylko dzięki temu statek płynie. Ja też kierownicy nie puściłem. I dojechałem do Mpanshy. Nie ma prądu. Jest generator. I jeszcze drugi silnik, by pompować wodę. Pomyślałem, że dopóki nie rozpakuję rzeczy (a pewnie trochę to potrwa, bo musze swój pokój doprowadzić do stanu używalności) to nie będzie jak ćwiczyć. Ale widzę, że uruchomianie tych silników zastępuje siłownię.
Misja ma swój klimat. Wielu księży pracowało na to wszystko. Tylko że czasy świetności tego domu minęły. Mam nadzieje, że nie bezpowrotnie…