Znamy
tę piosenkę Krzysztofa Krawczyka.
„Przemierzyłem
cały świat od Las Vegas po Krym,
Zgrałem
tysiąc talii kart, które lubią dym.
Skasowałem
kilka bryk, nie żałuję dziś.
Nie
żałuję dziś.”
W
niektórych słowach odnajduję siebie.
Bardzo
też lubię słowa św. Pawła (2 list do Koryntian, 11, 24)
„Przez
Żydów pięciokrotnie byłem bity po czterdzieści razów bez jednego. Trzy razy
byłem sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu,
przez dzień i noc przebywałem na głębinie morskiej. Często w podróżach, w
niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w
niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w
niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustkowiu, w
niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach od fałszywych braci; w
pracy i umęczeniu, często na czuwaniu, w głodzie i pragnieniu, w licznych
postach, w zimnie i nagości, nie mówiąc już o mojej codziennej udręce płynącej z
zatroskania o wszystkie Kościoły”
Ha
ha, przeczytajcie ten tekst jeszcze raz. Św. Paweł jest niesamowity!
Ktoś
powie: jak możesz porównywać taki poważny tekst do piosenki? A może chcesz
porównać siebie do św. Pawła?
Wiecie
jaki on zrobił wstęp do tych słów?
„Jeżeli
inni zdobywają się na odwagę –mówię jak szalony- to i ja się odważam.
Hebrajczykami są? Ja także. Izraelitami są? Ja również. Potomstwem Abrahama? I
ja. Są sługami Chrystusa? Zdobędę się na szaleństwo: Ja jeszcze bardziej.”
Owszem,
każdy może odnaleźć siebie w tych słowach. Czy matka, która wstaje po nocach „do
dzieci” nie może powiedzieć: „w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu”? A gdy
dziecko się buntuje i płacze i uparcie „chce na barana” to czyż rodzice nie
mogą westchnąć: „pięciokrotnie byłem bity po czterdzieści razów bez jednego,
trzy razy byłem sieczony rózgami”? A iluż ludzi wracając z pracy nie powie: „w
niebezpieczeństwach od fałszywych braci”?
Nie
żartuję ze słów św. Pawła. Poważnie mówię. Już kiedyś rozmawialiśmy o tym z
ks. Michałem Pabiańczykiem.
Spędziłem
w buszu dzień i noc, bo samochód się zepsuł; po kilku godzinach jazdy na
rowerze, w afrykańskim upale nie było za dużo do zjedzenia; facet z
krwiopijczej organizacji „Ratujmy biedną Afrykę” sądem mi groził i szefowi
wioski się skarżył; nad miską się myłem przez trzy miesiące przy upałach 40 C;
wyrwał mnie Pan z
różnych pułapek i od zbójców; przekręcali moje dobre intencje; a jak w Anglii, z Michałem byliśmy u pewnej katoliczki na
obiedzie i weszliśmy na temat katolickiej doktryny, to wyprosiła nas mówiąc, że
teraz z psem musi wyjść na spacer. Ha ha, wydaje się to wszystko szalone. A ile
razy-tylko, że to absolutnie z
mojej winy, a raczej mojej słabej znajomości angielskiego, muszę trzymać nerwy
na wodzy i jak mówi św. Paweł: „chętnie przecież znosicie głupców, sami będąc
mądrymi. Zezwalajcie na to, że was ktoś bierze w niewolę, że was objada,
wyzyskuje, że z góry traktuje, że was policzkuje”.
Dobrze
-widzę, że się zapędziłem. Do takiej ewangelicznej doskonałości jeszcze mi
daleko.
Michał
ma swoje historie. Ty masz swoje; każdy z nas ma swoje. Prawdą jest, że nie
musisz wyjeżdżać z Częstochowy, by podobnie mówić. Różnica taka, że ja mówiąc
to mam za oknem palmy, a Ty płaczącą wierzbę.
Św.
Paweł mówi też: „Umiem cierpieć biedę, umiem też korzystać z obfitości. Do
wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym i głód cierpieć,
korzystać z obfitości i doznawać niedostatku”. (Flp 4,12)
Można
–jak najbardziej – rozumieć te słowa dosłownie. Ale w mojej obecnej sytuacji,
przenoszę je na inną płaszczyznę, nie materialną. (Owszem, dostaję jedzenie -nie
myślcie jednak, że jem kokosy każdego dnia, i w przenośni i
dosłownie.)
Do
wszystkich warunków jestem zaprawiony… ja jeszcze tak nie mogę powiedzieć,
dopiero się uczę. Po tym, jak odpalałem generator i dzieci zbiegały się do
naszego „kina” na korytarzu; po tym jak jeździliśmy wspinać się na skałki ze
studentami z
różnych krajów, nie jest łatwo się przestawić. Jeździmy z moim
proboszczem-biskupem do domów Sióstr emerytek. I cieszę się, bo poznaję
jamajskie klimaty i od tej strony. Kochane są te Siostry. Ale nowych powołań
nie ma w ogóle. Siadam do stołu z samymi starszymi ludźmi i chcę odnaleźć się i
w takich sytuacjach. Wczoraj, gdy wracaliśmy z biskupem z takiej Mszy,
powiedział piękne słowa: te Siostry całe życie służyły Kościołowi, teraz my
jeździmy do nich.
Na
Jamajce rzeczywiście brakuje księży. Niektóre parafie nie mają księdza od kilku
(może i kilkunastu) lat. Na innych administratorem jest świecki diakon; na
innych proboszcz ma kilka innych stacji dojazdowych. Jeśli nie ma księdza,
można sobie wyobrazić jak zaniedbane są takie miejsca. Ale po remontach w
Afryce, po wożeniu cementu, desek i farby może teraz Bóg posyła mnie do trochę
innej pracy. Może, za jakiś czas pójdę na parafię, gdzie trzeba będzie znowu
założyć robocze spodnie, ale w tym momencie dany mi jest czas na spotkania z
ludźmi, na kazania, na GŁOSZENIE SŁOWA.
Wczoraj
głosiłem Słowo do dzieci. (Jednak nie tylko do starszych jestem posłany.)
W
Polsce, poprowadzić Mszę dla szkoły nie byłoby dla mnie niczym nadzwyczajnym.
Tu – po Mszy byłem wprost wykończony. Przedstawiłem dzieciom Małego Księcia;
powiedziałem że jest z innej planety, powiedziałem o
jego spotkaniu z królem. Dalej było coś o królowaniu i doszliśmy do tego, że
Jezus jest królem. Zapytałem, co to znaczy, że królestwo Pana Jezusa nie jest z
tego świata, a chłopak odpowiada, że Jezus nie jest z tej planety. W Polsce
byłoby mi trudno to skomentować, a tu…
Na
koniec pani dyrektor lekko mnie podłamała (choć pani dyrektor jest dla mnie
przemiła i troszczy się o mnie jak może, bym dobrze czuł się w ich szkole).
Mówi dzieciom: wszyscy byliśmy dzisiaj lekko zdenerwowani, bo mamy nowego
księdza; ksiądz jest z Polski i jego angielski jest inny niż nasz, więc musimy
się nauczyć jego akcentu… Czekałem już tylko, by ich pobłogosławić i wyjść.
Ruszyliśmy procesją przed kościół, a dzieciaki do mnie machają; w połowie
kościoła zaczęliśmy „przybijać piątkę”. Coraz więcej dzieci zaczęło się
przepychać w moją stronę. Pomyślałem, że podobnie musi się czuć Papież na placu
św. Piotra. Przy końcu kościoła dzieci wyszły z ławek i mnie otoczyły.
Podniosłem więc jednego chłopaka ku ogólnej uciesze i wyszedłem z kościoła
niosąc go ponad tłumem. Pewnie nauczyciele nie byli szczęśliwi, bo dzieci zamiast
śpiewać to się śmiały.
„Chciałem
dać coś dobrego,
Dałem
tylko siebie
Los
okrutnie ze mnie drwił
Gorzkich
nauk nie oszczędził mi.”
Do
wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony…