Tydzień temu miałem telefon z Gordon Town. Przypominam, że
to kaplica dojazdowa parafii Piotra i Pawła. Księża wyjechali i ludzie
zadzwonili z pytaniem, czy mógłbym im Mszę odprawić. Pamiętacie, pisałem, że bardzo
polubiłem to miejsce. Ależ się ucieszyli na mój widok. To było miłe. Po Mszy
staliśmy na zewnątrz i rozmawialiśmy. Jedna pani, która pracuje w biurze w
Piotrze i Pawle powiedziała, że jakiś polski ksiądz przyszedł i chciał Mszę odprawić. Powiedziała, że trochę starszy, ale co tu robi, gdzie mieszka, nikt
nie wie. Powiedzieli mu, że proboszcza nie ma, więc ksiądz odszedł. Samochodu
nie miał, więc ot tak, poszedł w miasto. Powiedziałem im, że mogli po mnie
zadzwonić. Cóż, ksiądz poszedł.
Kilka dni temu wołają mnie, że mam gościa. Tak, dokładnie –
polski ksiądz. Weszliśmy do środka, ksiądz się przedstawił i zaczął opowiadać swoją historię.
Zrobiłem zdjęcie na pamiątkę:
Okazało się, że ksiądz jest infułatem. Sam się śmiał, że
papież Franciszek skasował te wszystkie godności, i że on i jemu podobni są już wymierającymi dinozaurami. W ogóle miał świetne poczucie humoru. Jest też profesorem. Od razu wrzuciłem nazwisko w Internet i wyczytałem, że zna 17
języków, wykładał w seminarium, na uniwersytecie. Ma 84 lata i teraz jeździ po
całym świecie. Jeździł już po Afryce – w Zambii był i w Indonezji. Na Jamajkę przyleciał na tydzień. Ksiądz profesor chciał Mszy niedzielnej przewodniczyć i kazanie mówić. Niestety, ja jechałem do Morant Bay na diecezjalną pielgrzymkę maryjną (o tym w kolejnym poście), a tu miał Mszę celebrować biskup emeryt i nie mogłem go odwołać. Przykro mi, ale musiałem księdza infułata rozczarować.
No nic, powiedział. Podziękował za miłe przyjęcie i poszedł.
Niesamowity czlowiek.
Ciekawe to jest. Mózg pracował ciężko całe życie i pewnie
dalej myśli się w głowie kłębią i człowiek na miejscu nie usiedzi. No właśnie,
nie usiedzi taki na miejscu.