Jeszcze dwie godziny temu nie
byłem w stanie z Tobą rozmawiać. Była północ, gdy wyrwał mnie ze snu dźwięk
telefonu. Choć w obecnych czasach, gdy każdy ma przypisaną do telefonu jakąś
melodię, nie powinniśmy mówić, że telefon dzwoni. Poza tym zawsze dzwoni ktoś.
Dzwoni człowiek.
Ks. Aleksy Pliszczyński, Boliwia
Na
wyświetlaczu mrugał napis call. Nie miałem jednak siły nacisnąć zielonej
słuchawki. Nie odebrałem. Kiedy ktoś wyrwie człowieka z głębokiego snu, ciężko
jest opowiadać o życiu z entuzjazmem. Dlatego nie lubię odbierać telefonów w
nocy.
Czy znacie to
uczucie, kiedy wieczorem czujecie się bardzo zmęczeni, a jednak nie możecie
usnąć? I gdy wreszcie się uda, po godzinie snu ktoś lub coś ten sen chce Wam
odebrać?
Światło
wyświetlacza raziło moje oczy, jak gdyby ktoś świecił w nie latarką.
Przebudzony umysł nie był w stanie poprawnie funkcjonować. Dotarła do mojej
świadomości myśl, że dzwoni ktoś z daleka; spoza Zambii, spoza Afryki.
Wiedziałem, że dzwoni ktoś, kto jest daleko, a jednak musi być mi bliski. Nie
miałem jednak siły rozmawiać.
Pisząc to,
dopalam cygaro, które dostałem niedawno od misjonarzy pracujących w RPA.
Dochodzi godzina czwarta. Cieszę się, że spróbowałeś jeszcze raz.
Jak dobrze
było słyszeć radość w Twoim głosie, gdy opowiadałeś o swojej pracy. Jako diakon
zostałeś Rektorem Pre-Seminarium Duchownego diecezji Oruro. Niesamowite, jakimi
On nas prowadzi drogami. Czy myślałeś, że kopany, będziesz musiał wstać i
dołożyć oprychom, którzy przyszli Cię okraść? A jednak to zrobiłeś. Nie mogę przestać
się uśmiechać, wyobrażając sobie Ciebie z zakrwawioną twarzą, przeganiającego
złodziei i zatrzaskującego za nimi bramę seminarium. A Ty wkładasz to między
historie, jak to kucharka się spóźniła, gdy gościłeś biskupa i księży, i że sam
przygotowywałeś skrzydełka kurczaka na sposób polski, obtaczając je w jajku i
mące.
Nie
mam zwyczaju budzić się w środku nocy, by palić cygaro. O ile dobrze pamiętam,
to chyba dziś pierwszy raz. Jest gorąco, choć to połowa grudnia. Tutaj to nic
dziwnego. Do tego zaczęło właśnie mocno padać. Pora deszczowa. Wsłuchuję się w
odgłos ulewy, która nie zagłusza jednak cykad i świerszczy. Poprzez ścianę
deszczu słyszę też koguta. To nieprawda, że koguty pieją na pobudkę. Tutaj
słychać je o każdej porze dnia i nocy. Wydmuchuję dym z cygara w przestrzeń
ciszy, w przestrzeń mojej wolności. Wiem, że nikt teraz nie zapuka do drzwi,
nikt nie będzie wołał. Delektuję się chwilą bycia samemu. Nie mylcie tego
uczucia z samotnością. Być samemu, nie oznacza być samotnym. Samotność to smutek,
a umiejętność bycia samemu to wolność.
Gdy rano
otworzyłem oczy, stwierdziłem, że nie jestem niewyspany. Rozmowa z Alkiem
pobudziła mnie do myślenia. A jeśli ktoś lub coś pobudza cię do myślenia,
pobudza cię jednocześnie do życia. Jedynie pogoda, gdyby mogła mówić,
zawołałaby tego ranka „człowieku, co ty wyprawiasz, wracaj do łóżka.”
W
porze suchej, budząc się o szóstej rano, mogę podziwiać, jak słońce, wędrując
po niebie, zmienia kolor. To nie poezja. Tutaj słońce szybko chowa się za
horyzont i szybko wschodzi. Wychodząc rano z domu, widzę czerwoną kulę za
wierzchołkami drzewek rosnących na terenie naszej misji, a po kilku minutach,
patrząc o wiele wyżej, muszę już mrużyć oczy przed jasnym światłem tej kuli,
która przed chwilą była taka czerwona.
Teraz
jest jednak pora deszczowa. Nie musiałem odsłaniać zasłon, by stwierdzić, że
niebo jest zachmurzone. Powiedział mi o tym deszcz. Z deszczem też jest
ciekawie. Na początku pory deszczowej pada nocami. Czasami – jak dzisiaj – pada jeszcze rano i myślisz (tak po polsku), że pewnie będzie
tak cały dzień, a tu chmury odchodzą i w południe słońce praży. W miarę upływu
pory deszczowej, noce stają się wolniejsze od deszczu i pada w dzień. I wtedy
rzeczywiście, przez cały dzień niebo może być zachmurzone. W takie dni
słońce tylko czasami daje o sobie znać.
A czasami pada i w nocy i w dzień.
Święta Bożego
Narodzenia przypadają w Zambii właśnie na ten deszczowy czas. Tutaj, w Zambii,
uzmysłowiłem sobie, jak bardzo otoczenie ma wpływ na to, co dzieje się we
wnętrzu człowieka. Pogoda, zapach, krajobraz, to wszystko, co zewnętrzne,
wpływa na to, co w sercu, co w duszy. Niech mi już nikt nie mówi, że można tak
samo modlić się w swoim pokoju, jak i w pięknym kościele. Owszem, też mnie
denerwuje, jeśli w kościele kapie złotem i –
na dodatek – jeśli to kicz.
Wtedy rzeczywiście może łatwiej jest modlić się w pokoju. Jednak uważam, że to,
co cię otacza, ma duży wpływ na przeżywanie piękna... na przeżywanie Boga.
Inaczej przeżywa się Święta Bożego Narodzenia przy kilkustopniowym mrozie,
trochę inaczej w deszczu, a zupełnie inaczej wśród bananowych drzew. A takie
drzewka ustawiliśmy przy szopce. Przygotowywałem szopkę z ministrantami.
Pocięliśmy bambusowe drzewko, tworząc kształt Afryki. Dużo było śmiechu przy
ustawianiu figurek. Trzeba tłumaczyć, co to jest korona i dlaczego tych trzech
panów ma coś takiego na głowie. I jeszcze trzeba tłumaczyć, dlaczego jeden z
nich jest czarny. Musieliśmy też przykleić głowę facetowi, który trzyma na
ramionach nieznane białe zwierzę, czyli baranka. I przy klejeniu głowy
przypomniałem sobie, że miło by było przygotować na wieczór jarzynową sałatkę.
Zapytałem ministrantów, czy można kupić w wiosce jabłka. Odpowiedzieli, że tak.
Poprosiłem jednego, żeby przyniósł sześć jabłek. Poszedł. Wrócił. Przyniósł
sześć opakowań „super glue”. Przecież właśnie doklejaliśmy pastuszkowi głowę...
Alek
zadzwonił tuż przed Świętami. Wiesz, że tam w świecie, w różnych miejscach są
twoi bliscy. Rodzina, przyjaciele, kumple... Można tęsknić i być smutnym, że
nie jesteście razem. Można też tęsknić i w jakiś dziwny sposób nie być smutnym.
Przeciwnie – być radosnym. Ty tu, oni
tam. Nie trzeba siedzieć obok siebie, żeby czuć się kochanym. Nie byłem w żaden
sposób smutny w te Święta. To inne uczucie –
wiesz, że gdzieś tam są bliscy ci ludzie, że gdzieś tam są piękniejsze
krajobrazy i uśmiechasz się, bo wiesz, że ty jesteś tam, gdzie właśnie
powinieneś być.