Kolejne imię – nie osoby, lecz miejsca, gdzie zdobywam
życiowe doświadczenie.
Kazimva
Kobiety nie witały mnie wprawdzie tańcem i okrzykami, ale
trzeba przyznać, że ludzie bardzo serdecznie powtarzali jeden po drugim:
„Father, you are very welcome”.
Jaka Kazimva, możecie pytać. Przecież miała być Mpanshya.
Zgadza się.
Kazimva to parafia na obrzeżach Lusaki, prowadzona przez
polskiego księdza. Wojciech Ciesielski, ten który odebrał mnie z lotniska, jest
tu proboszczem. Wyjeżdża na urlop i zanim pójdę do Mpanshya, będę go tu
zastępował.
I tak, minął już ponad miesiąc, odkąd tu jestem. Wszyscy
mówią, że na probostwie w buszu dostanę w kość. Więc teraz mam czas, żeby się
do tego przygotowywać. Kupiłem sztangę i ćwiczę. Oczywiście nie pomoże mi to w
pracy duszpasterskiej. Robię to tylko i wyłącznie dla siebie samego. Ponoć w
zdrowym ciele zdrowy duch. Nie mogę przecież cały czas się uczyć. A to też tu
robię. Staram się choć po części nadrobić opuszczone lekcje angielskiego.
Czeka mnie jednak trudniejsze zadanie, niż łamanie sobie
języka po angielsku, a nawet po bemba. Kolejne wyzwanie to nianya. Ten język
króluje w Mpanshya. Znalazłem zatem nauczyciela.
– Powiedz mi, jak mówi się „ja chcę”.
– Ndifuna.
– Dobrze, a „ty chcesz” – pokazuję na nauczyciela, a on pokazuje
na siebie i mówi – ndifuna.
– Nie mów mi „ja chcę”, tylko powiedz „ty chcesz”.
– aha, to będzie ufuna.
– Ok, a „on chce”? – pokazuję na puste krzesło obok.
Nauczyciel patrzy w bok i pyta:
– Kto?
Hmm... po lekcjach bemba już wiem, że trzeba uzbroić się w
cierpliwość. Wiem też, o co pytać i w jaki sposób, i teraz współpraca układa
się nam bardzo dobrze. Powoli, powoli i na pewno coś z tego będzie.
(Pamiętam, że pojechałem z dziećmi z Kazimvy do innej parafii na Youth Day - spotkanie dla dzieci i młodzieży. Kto zakłada w Afryce czarną koszulę?! Wstawiam to dziś na bloga i śmieję się sam z siebie - widać że dopiero co z Polski wróciłem...:)