Translate

niedziela, 12 lipca 2015

Likumbi

Kolejne wspomnienia...



Czyż te słowa nie wydają się magiczne?

Chamakamba, Chibwe, Chishinka, East Bank, Fibobe, Kabanga, Kabanga Forest, Kabonga, Kafinda, Kakalo, Kakwelesa, Kaloko, Kamatete, Kamulobwe, Kanyemu, Kasosolo, Katelemuna, Likumbi, Makafu, Manyinya, Mita Hills, Muchinga, Mukonchi, Mulungushi, Muteteshi, Ngalamisamba, North Bank, Ntasa

Spokojnie, to nie żadne zaklęcie. Choć przyznam, że każde z tych słów rysuje w mojej głowie różne obrazy. Widzę wąską drogę biegnącą wśród wysokich traw, albo też prowadzącą w busz. Czasem jest tak zalana wodą, że tworzy się niezłe błotko i trzeba włączyć napęd na cztery koła. Innym razem widzę drogę tak zakurzoną, że nie widać dalej, niż na parę metrów. To znak, że inny samochód jedzie przed tobą. Są drogi, na których nie włączysz nawet trójki  – takie wertepy, że czuję się za kierownicą, jakbym tańczył. Czasem się na tych drogach zgubiłem, trzeba było zawracać i szukać tej dobrej. Bowiem każda droga gdzieś prowadzi.
Wypowiadając te magiczne słowa, mam przed oczyma kaplice. I ludzi. Przede wszystkim ludzi. W każdym z tych słów ukryte są moje spotkania z ludźmi.
Jak już pisałem, od końca 2008 podzieliliśmy z Grzegorzem obowiązki w ten sposób, że ja miałem jeździć do dziesięciu stacji, a centralnym punktem było…

Likumbi

Zostawiłem tam część swojego serca.

1. Poranek
Jaki problem jest w Likumbi? Sami przyszliście do mnie, mówiąc: „Father, za tydzień w sobotę masz w planie tylko jedną kaplice. Jak będziesz wracał (a wracając musiałem przejeżdżać przez Likumbi), mógłbyś odprawić i u nas?”. Dobrze, niech tak będzie. Przyjeżdżam do Was i widzę zaledwie kilka osób. Mówicie, że chcecie Mszę tylko w niedzielę, nie w sobotę. Dobrze, do każdej kaplicy będę jeździł tylko w niedzielę rano. Tylko rachunek jest prosty – do was przyjadę za kilka miesięcy (wówczas jeździłem do wszystkich stacji). „Nie Father, to już chcemy i w sobotę”. Dlaczego, nawet jak przyjeżdżam w niedzielę, to muszę na was czekać? W mniejszych centrach potrafią się lepiej zorganizować. Dlaczego młodzież z Likumbi nie przyszła do Mukonchi na spotkanie z młodzieżą z innych stacji? Co się dzieje? Widzę, że między wami jest coś nie tak.
Można by pomyśleć, że ludziom nie zależy. Okazało się, że zależało. Zacząłem tam jeździć z Mszą świętą co drugą niedzielę. Ktoś im powiedział, że Likumbi będzie w przyszłości parafią. Ludzie się zmobilizowali. W każdą środę praca – mężczyźni z siekierami, kobiety z motykami i busz wokół kościoła zniknął. Nawet kilka par wołów zorganizowali, by teren oczyścić. „Father, jesteśmy biedni, ale gotowi do pracy”. Przywiozłem ziarno i zamiast buszu pojawiła się kukurydza. Odnowimy waszą kaplicę. Będziecie malować? Jasne! Postawimy krzyż przy kościele. Znajdzie się jakiś stolarz i murarz? Znaleźli się.
Przed kościołem stoi domek. Typowy afrykański domek – gliniany, pokryty słomą. Jak go wysprzątacie i jak postawicie toaletę, będę mógł przyjeżdżać na noc. Dziurę wykopali, posadzkę zrobili, trawą zasłonili i toaleta była gotowa. Może nie będziecie się schodzić na Mszę przez godzinę, tylko wreszcie będziemy zaczynać punktualnie. Hmm, na to trzeba jeszcze poczekać…
Po pracy gotowali dla mnie ryż, a jak nie, to przynajmniej dawali butelkę coca-coli. Pewnego dnia powiedziałem, że zrobimy pieczonki. Co??? Macie przynieść trochę ziemniaków, pomidory i kapustę. Dobrze, że przewidziałem, że nie będzie tego za dużo. Przywiozłem więc trochę produktów i oczywiście garnek. Kobiety mnie otoczyły i pokazywałem, co mają robić. Było i zainteresowanie i śmiech i… dobre jedzenie. Było też trochę ludzi, ale jakoś daliśmy radę w pięćdziesiątkę z jednego garnka. Może nie najedliśmy się za bardzo, ale na pewno zjednoczyli.

2. Południe
Nie zawsze chciało mi się tam jechać. Jednak wracając, dziękowałem Bogu za ten dzień. Ludzie czekali na księdza. Jak Mały Książę oswoił lisa, każdego dnia siadając bliżej niego, tak ja zadzierzgnąłem więzy z tymi ludźmi. Wspaniałym prezentem od Pana Boga stał się dla nas wszystkich czas Triduum Paschalnego.
W Wielki Czwartek ludzie z dziesięciu kaplic zaczęli się gromadzić w Likumbi. Niektóre stacje zorganizowały transport i ludzie przyjechali samochodami. Z daleka słychać było ciężarówkę i śpiew tych, którzy nią jechali. Wielu pokonało kilka, a nawet kilkanaście kilometrów na nogach. Położyli bagaże pod drzewami i czekali na rozpoczęcie Liturgii. Prawie dla wszystkich miała to być pierwsza w życiu Msza Wieczerzy Pańskiej. Nie było wierszyków i kwiatów dla księdza, ale po Mszy było dużo jedzenia. To dopiero oznaka szacunku!
W Wielki Piątek murarzom udało się ukończyć podstawę pod krzyż. Przy pomocy długich drągów mężczyźni ustawili go między kościołem, a głównym skrzyżowaniem w wiosce. Po południu Droga Krzyżowa – przez wioskę, przez busz, ku zdziwieniu wielu, co to za procesje w środku tygodnia. Zakończyliśmy Nabożeństwo przy nowym krzyżu, który poświęciłem i przeszliśmy do kościoła, by przeżywać Liturgię Męki Pańskiej. Ludzie adorując Krzyż, nie całowali go, ale klękając na dwa kolana trzykrotnym klaśnięciem w dłonie oddawali hołd  Drzewu Życia. Wielki Piątek był dniem postu. Jedynie po Liturgii zjedliśmy trochę nshimy i rybek. Wieczorem ustawiłem komputer i wzmacniacz, a ludzie przynieśli generator. Rozpoczęła się projekcja filmu „Pasja”. Jednak wersja Mela Gibsona szybko ich zmęczyła. „Father, mamy Pasję w bemba, może tę obejrzymy?” Bardziej ludzkie dźwięki rozeszły się po okolicy i ludzie, słysząc swój język, zaczęli gromadzić się przy komputerze. Czy możecie wyobrazić sobie ponad 200 osób plus dzieciaki wokół jednego małego komputera? Ku mojemu zdumieniu nawet ci, którzy stali z boku i nie mogli widzieć obrazu na monitorze, wytrwali do końca.
Wielka Sobota – dzień katechez, ostatnie przygotowania dzieci do przyjęcia Chrztu. Wyjaśniałem symbolikę Liturgii Światła. Nawet udało mi się przygotować mały Paschał i ludzie poznali greckie litery alfa i omega. Śmiali się bardzo z tak dziwnego języka.
Ktoś zamontował w kościele trzy żarówki i dzięki bateriom akumulatorowym mieliśmy trochę światła. Jak przewiduje Liturgia, zakończyliśmy naszą Modlitwę procesją. Rzecz jasna, z głośnym śpiewem.
Mszę w Niedzielę Zmartwychwstania sprawowałem na dworze. Wielu dojechało tylko na tę Mszę, więc nie pomieścilibyśmy się w kościele. Ludzie przygotowali ołtarz, musiałem tylko usunąć kilka bananowych liści, które powiewając nad ołtarzem wszystko zasłaniały i rozpoczęliśmy Mszę. Piękne śpiewy i taniec wyrażający wielką radość. W darach przynieśli koziołka i…owcę. Skąd oni wzięli owcę, nie wiem. Jednym słowem – dary jak dla biskupa.
Wspaniały czas… Pierwszy raz ludzie mieli księdza na całe Triduum Paschalne. A ja pierwszy raz spędziłem ten czas pod namiotem.

3. Wieczór
 - Father, czy to prawda, że wyjeżdżasz?
- Tak, jadę na urlop.
- A czy to prawda, że już nie wracasz?
- Wracam, ale najprawdopodobniej będę miał zmianę.

Wy, którzy czekaliście na moje wieści z Afryki tak długo – wybaczcie. Cieszę się, jeśli poprzez te teksty mogę być bliżej kogoś. A Wy, czytając je, jesteście ze mną. Jednak, jak mówi Kohelet, jest w życiu i czas milczenia.
Działy się ważne sprawy. Wydarzenia, słowa, uczucia. Mogę powiedzieć, że pokochałem tych ludzi. I dzięki nim wracam do Afryki. Potrafią mnie wyprowadzić z równowagi, potrafią okłamać czy wykorzystać, ale też potrafią kochać.
Gdy przyjeżdżałem do kaplic po raz pierwszy, ludzie ze śpiewem podchodzili mnie witać. Taki tu zwyczaj. Podobnie, gdy kogoś się żegna.
„Father, wyjdź na środek, będziemy cię żegnać. Chór niech śpiewa pieśń.”
Cisza.
Dużo mnie kosztowało, by nie płakać razem z nimi.
„Zaczynajcie pieśń”.
I tylko chłopaki uderzają w bębny.
Wreszcie się udało. I zaśpiewać i pożegnać.
Czy warto „zadzierzgnąć więzy”? Dobrze, że ktoś taki jak Antonie de Saint-Exupéry już odpowiedział na to pytanie i nie trzeba szukać odpowiedzi. A może trzeba, ale nie w książkach, tylko poprzez doświadczenie. I to jest właśnie Życie.
Życie, które kocham.