Czyż te słowa nie wydają się magiczne?
Chamakamba, Chibwe, Chishinka, East Bank, Fibobe, Kabanga,
Kabanga Forest, Kabonga, Kafinda, Kakalo, Kakwelesa, Kaloko, Kamatete,
Kamulobwe, Kanyemu, Kasosolo, Katelemuna, Likumbi, Makafu, Manyinya, Mita
Hills, Muchinga, Mukonchi, Mulungushi, Muteteshi, Ngalamisamba, North Bank,
Ntasa
Spokojnie, to nie żadne zaklęcie.
Choć przyznam, że każde z tych słów rysuje w mojej głowie różne obrazy. Widzę
wąską drogę biegnącą wśród wysokich traw, albo też prowadzącą w busz. Czasem
jest tak zalana wodą, że tworzy się niezłe błotko i trzeba włączyć napęd na
cztery koła. Innym razem widzę drogę tak zakurzoną, że nie widać dalej, niż na
parę metrów. To znak, że inny samochód jedzie przed tobą. Są drogi, na których
nie włączysz nawet trójki – takie
wertepy, że czuję się za kierownicą, jakbym tańczył. Czasem się na tych drogach
zgubiłem, trzeba było zawracać i szukać tej dobrej. Bowiem każda droga gdzieś
prowadzi.
Wypowiadając te magiczne słowa,
mam przed oczyma kaplice. I ludzi. Przede wszystkim ludzi. W każdym z tych słów
ukryte są moje spotkania z ludźmi.
Jak już pisałem, od końca 2008
podzieliliśmy z Grzegorzem obowiązki w ten sposób, że ja miałem jeździć do
dziesięciu stacji, a centralnym punktem było…
Likumbi
Zostawiłem tam część swojego
serca.
1. Poranek
Jaki problem jest w Likumbi? Sami
przyszliście do mnie, mówiąc: „Father, za tydzień w sobotę masz w planie tylko
jedną kaplice. Jak będziesz wracał (a wracając musiałem przejeżdżać przez
Likumbi), mógłbyś odprawić i u nas?”. Dobrze, niech tak będzie. Przyjeżdżam do
Was i widzę zaledwie kilka osób. Mówicie, że chcecie Mszę tylko w niedzielę,
nie w sobotę. Dobrze, do każdej kaplicy będę jeździł tylko w niedzielę rano.
Tylko rachunek jest prosty – do was przyjadę za kilka miesięcy (wówczas
jeździłem do wszystkich stacji). „Nie Father, to już chcemy i w sobotę”.
Dlaczego, nawet jak przyjeżdżam w niedzielę, to muszę na was czekać? W
mniejszych centrach potrafią się lepiej zorganizować. Dlaczego młodzież z
Likumbi nie przyszła do Mukonchi na spotkanie z młodzieżą z innych stacji? Co
się dzieje? Widzę, że między wami jest coś nie tak.
Można by pomyśleć, że ludziom nie
zależy. Okazało się, że zależało. Zacząłem tam jeździć z Mszą świętą co drugą
niedzielę. Ktoś im powiedział, że Likumbi będzie w przyszłości parafią. Ludzie
się zmobilizowali. W każdą środę praca – mężczyźni z siekierami, kobiety z
motykami i busz wokół kościoła zniknął. Nawet kilka par wołów zorganizowali, by
teren oczyścić. „Father, jesteśmy biedni, ale gotowi do pracy”. Przywiozłem
ziarno i zamiast buszu pojawiła się kukurydza. Odnowimy waszą kaplicę.
Będziecie malować? Jasne! Postawimy krzyż przy kościele. Znajdzie się jakiś
stolarz i murarz? Znaleźli się.
Przed kościołem stoi domek.
Typowy afrykański domek – gliniany, pokryty słomą. Jak go wysprzątacie i jak
postawicie toaletę, będę mógł przyjeżdżać na noc. Dziurę wykopali, posadzkę
zrobili, trawą zasłonili i toaleta była gotowa. Może nie będziecie się schodzić
na Mszę przez godzinę, tylko wreszcie będziemy zaczynać punktualnie. Hmm, na to
trzeba jeszcze poczekać…
Po pracy gotowali dla mnie ryż, a
jak nie, to przynajmniej dawali butelkę coca-coli. Pewnego dnia powiedziałem,
że zrobimy pieczonki. Co??? Macie przynieść trochę ziemniaków, pomidory i
kapustę. Dobrze, że przewidziałem, że nie będzie tego za dużo. Przywiozłem więc
trochę produktów i oczywiście garnek. Kobiety mnie otoczyły i pokazywałem, co
mają robić. Było i zainteresowanie i śmiech i… dobre jedzenie. Było też trochę
ludzi, ale jakoś daliśmy radę w pięćdziesiątkę z jednego garnka. Może nie
najedliśmy się za bardzo, ale na pewno zjednoczyli.
2. Południe
Nie zawsze chciało mi się tam
jechać. Jednak wracając, dziękowałem Bogu za ten dzień. Ludzie czekali na
księdza. Jak Mały Książę oswoił lisa, każdego dnia siadając bliżej niego, tak
ja zadzierzgnąłem więzy z tymi ludźmi. Wspaniałym prezentem od Pana Boga stał
się dla nas wszystkich czas Triduum Paschalnego.
W Wielki Czwartek ludzie z
dziesięciu kaplic zaczęli się gromadzić w Likumbi. Niektóre stacje zorganizowały
transport i ludzie przyjechali samochodami. Z daleka słychać było ciężarówkę i
śpiew tych, którzy nią jechali. Wielu pokonało kilka, a nawet kilkanaście
kilometrów na nogach. Położyli bagaże pod drzewami i czekali na rozpoczęcie
Liturgii. Prawie dla wszystkich miała to być pierwsza w życiu Msza Wieczerzy
Pańskiej. Nie było wierszyków i kwiatów dla księdza, ale po Mszy było dużo
jedzenia. To dopiero oznaka szacunku!
W Wielki Piątek murarzom udało
się ukończyć podstawę pod krzyż. Przy pomocy długich drągów mężczyźni ustawili
go między kościołem, a głównym skrzyżowaniem w wiosce. Po południu Droga
Krzyżowa – przez wioskę, przez busz, ku zdziwieniu wielu, co to za procesje w
środku tygodnia. Zakończyliśmy Nabożeństwo przy nowym krzyżu, który poświęciłem
i przeszliśmy do kościoła, by przeżywać Liturgię Męki Pańskiej. Ludzie adorując
Krzyż, nie całowali go, ale klękając na dwa kolana trzykrotnym klaśnięciem w
dłonie oddawali hołd Drzewu Życia.
Wielki Piątek był dniem postu. Jedynie po Liturgii zjedliśmy trochę nshimy i
rybek. Wieczorem ustawiłem komputer i wzmacniacz, a ludzie przynieśli
generator. Rozpoczęła się projekcja filmu „Pasja”. Jednak wersja Mela Gibsona
szybko ich zmęczyła. „Father, mamy Pasję w bemba, może tę obejrzymy?” Bardziej
ludzkie dźwięki rozeszły się po okolicy i ludzie, słysząc swój język, zaczęli
gromadzić się przy komputerze. Czy możecie wyobrazić sobie ponad 200 osób plus
dzieciaki wokół jednego małego komputera? Ku mojemu zdumieniu nawet ci, którzy
stali z boku i nie mogli widzieć obrazu na monitorze, wytrwali do końca.
Wielka Sobota – dzień katechez,
ostatnie przygotowania dzieci do przyjęcia Chrztu. Wyjaśniałem symbolikę
Liturgii Światła. Nawet udało mi się przygotować mały Paschał i ludzie poznali
greckie litery alfa i omega. Śmiali się bardzo z tak dziwnego języka.
Ktoś zamontował w kościele trzy
żarówki i dzięki bateriom akumulatorowym mieliśmy trochę światła. Jak
przewiduje Liturgia, zakończyliśmy naszą Modlitwę procesją. Rzecz jasna, z
głośnym śpiewem.
Mszę w Niedzielę Zmartwychwstania
sprawowałem na dworze. Wielu dojechało tylko na tę Mszę, więc nie
pomieścilibyśmy się w kościele. Ludzie przygotowali ołtarz, musiałem tylko
usunąć kilka bananowych liści, które powiewając nad ołtarzem wszystko
zasłaniały i rozpoczęliśmy Mszę. Piękne śpiewy i taniec wyrażający wielką
radość. W darach przynieśli koziołka i…owcę. Skąd oni wzięli owcę, nie wiem.
Jednym słowem – dary jak dla biskupa.
Wspaniały czas… Pierwszy raz
ludzie mieli księdza na całe Triduum Paschalne. A ja pierwszy raz spędziłem ten
czas pod namiotem.
3. Wieczór
- Father, czy to prawda, że wyjeżdżasz?
- Tak, jadę na urlop.
- A czy to prawda, że już nie
wracasz?
- Wracam, ale najprawdopodobniej
będę miał zmianę.
Wy, którzy czekaliście na moje
wieści z Afryki tak długo – wybaczcie. Cieszę się, jeśli poprzez te teksty mogę
być bliżej kogoś. A Wy, czytając je, jesteście ze mną. Jednak, jak mówi
Kohelet, jest w życiu i czas milczenia.
Działy się ważne sprawy.
Wydarzenia, słowa, uczucia. Mogę powiedzieć, że pokochałem tych ludzi. I dzięki
nim wracam do Afryki. Potrafią mnie wyprowadzić z równowagi, potrafią okłamać
czy wykorzystać, ale też potrafią kochać.
Gdy przyjeżdżałem do kaplic po
raz pierwszy, ludzie ze śpiewem podchodzili mnie witać. Taki tu zwyczaj.
Podobnie, gdy kogoś się żegna.
„Father, wyjdź na środek,
będziemy cię żegnać. Chór niech śpiewa pieśń.”
Cisza.
Dużo mnie kosztowało, by nie
płakać razem z nimi.
„Zaczynajcie pieśń”.
I tylko chłopaki uderzają w
bębny.
Wreszcie się udało. I zaśpiewać i
pożegnać.
Czy warto „zadzierzgnąć więzy”?
Dobrze, że ktoś taki jak Antonie de Saint-Exupéry już odpowiedział na to
pytanie i nie trzeba szukać odpowiedzi. A może trzeba, ale nie w książkach,
tylko poprzez doświadczenie. I to jest właśnie Życie.
Życie, które kocham.