Translate

czwartek, 9 lipca 2015

Mr. Mulenga

Kolejne wspomnienia z Afryki



Jest przykładem człowieka, na którego mogę liczyć, nie licząc jednocześnie, ile będzie mnie kosztować jego pomoc. Może w ten sposób toruje sobie drogę do nieba, bo do kościoła zbyt często nie chodzi. Natomiast kiedy tylko poproszę, przychodzi reperować samochód.

Mr. Mulenga

-          Mwashibukeni, dzień dobry panie Mulenga.
-          Mwashibukeni mukwai.
Dalej padają standardowe pytania:
-          Jak się masz dzisiejszego poranka? Jak miewa się twoja żona?
I wreszcie:
-          Czy możesz przyjść, bo olej wycieka z samochodu?
-          Będę za godzinę, father.
I jest.
Nie można dziś pracować na misjach bez samochodu. Pewnego dnia pojechaliśmy razem do Lusaki po części. Nie dało się kupić tych kilku specyficznych śrubek w Kabwe i musieliśmy pojechać do najbliższego sklepu, który znajduje się 200 km od Mukonchi.
W stolicy Zambii, zjeżdżając z Cairo Road, głównej drogi, wjeżdżasz w świat tysiąca sklepików, kramów i ulicznych sprzedawców.
Wjechaliśmy na ulicę, na której błoto mieszało się z niezliczoną ilością pustych plastikowych butelek.
-          Poczekaj father, pójdę poszukać części.
Czekałem w samochodzie dwie godziny. Nie mogłem uciec przed gorącem, mogłem jedynie kupić zimny napój od chłopaka czy dziewczyny, niosących na głowie całą zgrzewkę Coca-Coli lub afrykańskiego soczku Cabana.
Ktoś oferuje ci dywaniki do samochodu, ktoś inny krawat, jeszcze ktoś kolekcję filmów z chińskimi napisami. Wokoło ani jednego białego. Te dwie przecznice od centrum miasta to inny świat. Świat, którego turyści nie widzą. Świat, w którym zapewne sam nie kupiłbym tego, co potrzebuję. A nawet gdybym znalazł, musiałbym zapłacić pięciokrotną wartość rzeczywistej ceny. Ale Mr. Mulenga znalazł. Możemy wracać.
            Opowiadając o misjach, zastanawiam się, kto chce słuchać o kolejnej przebitej oponie, o kolejnym wytartym łożysku. Proszę o pieniądze, by tu żyć, by odbudować walącą się kaplicę, by zorganizować coś dla dzieci i młodzieży. Kogo poruszy historia maszyny, którą czas i afrykańskie drogi bezlitośnie chcą zniszczyć? Zastanawiam się, jak żyli misjonarze, którzy przybyli tu „na początku”. Ile kilometrów mogli przejść? Ilu ludzi spotkać? Jak organizowali pracę? Dziś naprawdę praca na misjach bez samochodu staje się niemożliwa. Cóż, taki mamy świat.