Po bemba
to jest cibusa wandi,
po nianya
– mzanga maningi,
po
angielsku – the best friend,
a po
polsku...
Marcin
Gładysz,
ksiądz,
misjonarz z Papui Nowej Gwinei
Był na
urlopie. W drodze powrotnej – na Papuę – przyleciał do mnie – do Zambii! Jak ma
się global ticket, to każde lotnisko stoi otworem. Gdzie
on już nie był! Trzeba stwierdzić, że widział świat. Powiedziałbym, że to
ewangelicznie… kto opuszcza ojca, matkę, braci, siostry, stokroć więcej
otrzyma… no, tylko w takim razie czemu ja w buszu siedzę?
Marcin
chciał zobaczyć prawdziwą Afrykę. I zobaczył! Prawda Przyjacielu? Nikt nie
ukaże Ci wnętrza Czarnego Lądu i wnętrza czarnego serca tak, jak ja to
uczyniłem.
Nie da się
opisać spotkania z przyjacielem. Gdy tylko zobaczyliśmy się na lotnisku w
Lusace odnieśliśmy to samo wrażenie – jak gdyby nie było tych trzech lat, w
czasie których się nie widzieliśmy.
Nie ma
miejsca na pozy, na jakąkolwiek grę.
Jest
miejsce na prawdziwe słowa.
I
prawdziwą radość.
A że w tym
czasie miałem trochę problemów, to Marcin okazał się dla mnie darem niebios,
bym miał z kim pogadać.
I nie
potrzeba słów, by rozumieć.
Takie
spotkanie pozwala człowiekowi bardziej poznać siebie. Nie zaprzeczysz Marcin,
że w Afryce bardziej poznałeś siebie?
Chcę Ci
powiedzieć, że się jeszcze spotkamy… Ty wiesz…