Translate

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Lucyna Basia Magda

Kolejne wspomnienia (Boże Narodzenie 2009)



Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, w Mpanshy, żyli sobie Mrs.Anna & Mr Michael. Mieszkali w domku należącym do parafii. Pracowali dla Home Based Care w Mpanshy.
I aby ta miła opowieść nie zaczęła się przeradzać w baśń o czarownicy – też mieszkającej w ładnym domku, tylko że na kurzej stopce, to skieruję ją na inny tor.
Zatem: państwo Anna i Michael zakończyli kontrakt i wyjechali i mam teraz ładny dom gościnny. I już przyjechali pierwsi goście.
Lucyna, Basia, Magda, wolontariuszki z CITY OF HOPE, Lusaka
            Siostra Józefa zabrała mnie do miasta, zrobiłem zakupy i zabrałem dziewczyny (już moim Land Roverem), aby mogły być świadkami Bożego Narodzenia w afrykańskiej wiosce.
Od razu zapowiadam, że będzie to ciepła opowieść wigilijna bez żadnych wątków budzących grozę.
            Jest środa, dwudziesty trzeci grudnia, słoneczne popołudnie. Spotkała nas wprawdzie burza po drodze - a tutaj jak lunie deszcz, to drogi nie widać – ale już jest słonecznie i gorąco.
            Patrzą dzieciaki, jedzie father. Na pace wielka butla z gazem, drzewka figowe i… jakieś białe głowy. Jest też trochę bagaży, więc jak zatrzymuję samochód przed gościnnym domem, to zapewne myślą niektórzy „czy to nowi lokatorzy?”
            Ministranci podbiegają, pomagają przenieść rzeczy do domu. Montujemy nowe moskitiery co by dziewczyny spały spokojnie. I czas na Mszę – ostatnią w tym roku Mszę adwentową.
            Zamiast Maranatha, przyjdź Jezu Panie…śpiewamy Pangono, pangono Yesu azabwela…co w wolnym tłumaczeniu znaczy to samo. Bo i Pan Jezus wszędzie rodzi się ten sam. Tylko, że tu czarny. Ciekawe.
            Po Mszy skromna kolacja i… kolędy. Tak, ćwiczymy żeby jutro tradycji stało się zadość.
Czwartek.
            Jak to zazwyczaj w wigilijny dzień bywa, w domu krzątanina. Dziewczyny przygotowują jedzenie, wieszają bombki na figowych drzewkach (bo o takie się postarałem zamiast choinki) Kucharka sprząta dom i szykuje werandę do „uroczystego otwarcia”. Po różnych bojach i trudach udało mi się odnowić werandę, a właściwie stworzyć ją na nowo i nie ukrywam, że cieszę się, iż wkrótce będziemy mogli tam zasiąść i rozkoszować się jej afrykańskim klimatem.
            O 15 mam Mszę w jednej z outstations. Hmm…ale tam jeszcze ludzie czekają żeby Pan Jezus się urodził…To znowu przypomina mi ze na misjach jestem, nie na wakacjach.
            Wracam zatem szybciej niż się spodziewałem i idziemy razem na wieczerze wigilijną do Sióstr. Siostry w komplecie, Lucyna, Basia, Magda, Gosia, również z gościem – bratem Walterem, salezjaninem z Malawi…bardzo miła atmosfera. Po chwili muszę jednak opuścić naszą wigilijną wieczerze bo o 20 Pasterka…może ktoś do spowiedzi przyjdzie.
            Tłumów nie było, ale przedstawienie było. Młodzież się postarała. Potem Msza. Kazanie o Bożej miłości… A ciekawe jaki kolor ma miłość?
Piątek
Pierwszy dzień Świat.
Mam dwie outstation. Światecznie, radośnie, bębny, tańce.
            Wieczorem kolacja u mnie. Piszę u mnie, ale to dziewczyny zadbały o wszystko. Przygotowały pyszne jedzenie. I prezenty dla wszystkich przygotowały. Zawsze chciałbym mieć takich gości! Kolacja przy świecach, na werandzie, z gitarą. Kolędy i po polsku i po angielsku – te dzięki Wolterowi i Siostrom. Piękny wieczór. Piękne Święta.
            A powitanie Nowego Roku? Też miło, też na werandzie, tylko że już sam siedziałem. Ale fajnie też posiedzieć z samym sobą. Lucyna, Basia, Magda po świętach wyjechały – zostały wspomnienia. Miłe wspomnienia.
Dzięki za ten czas.