Upodobał sobie to miejsce. Luangwa Bridge – jedno z moich
outstations. Kaplica stoi na górze, z której rozciąga się ładny widok na rzekę
Luangwa. Patrząc w dół, nie da się nie zauważyć mostu. Stabilny, metalowy, taki
nie-afrykański (krokodyle, które z niego widać są bez wątpienia afrykańskie).
Każdego roku, w święto Objawienia Pańskiego przyjeżdża tutaj
celebrować Mszę świętą.
Biskup Medardo Mazombwe, emeryt
Nie pisałem jeszcze, że biskup Mazombwe planuje zamieszkać w
Mpanshy. Budują dla niego dom, zaraz obok sióstr. Tylko, że nie mogą wybudować.
Ale jak już wybudują, to będę miał biskupa na parafii.
Pojechałem więc i ja do Luangwy celebrować Mszę z biskupem.
Nie miałem wcześniej okazji z nim rozmawiać. Bardzo miły człowiek. Liturgię
przeżyliśmy bez żadnych stresów. To jest tutaj piękne, nie trzeba się zupełnie
martwić o to, czy ministranci prosto trzymają pastorał, czy podają ampułki w
określonej sekundzie itd. Pamiętam, gdy w seminarium – jako ceremoniarz – nie
odebrałem od biskupa okularów, które ściągnął, by wyrecytować modlitwę. Rektor
zmierzył mnie wzrokiem, w którym mogłem wyczytać tylko jedno: pakuj się i
wracaj do domu. Fajne to było, ale cieszę się, że tutaj nie trzeba się martwić
okularami biskupa. Ceremonie odbywają się bez ceregieli.
Rozpoczęliśmy Liturgię taneczną procesją wokół kaplicy.
Oczywiście tańczyły kobiety, cóż ja mogę? Dobrze, że kaplica nieduża, więc nie
szliśmy długo. Nie, żebym nie lubił chodzić, ale słońce na tej górce praży
niemiłosiernie. Ludzie przygotowali ładne śpiewy. Przygotowali także i
odpowiednie dary. Biskup otrzymał banany, parę kurczaków i koziołka. Tego
ostatniego ofiarował mnie. A nie mówiłem, że miły z niego człowiek?
Po Mszy – i obiedzie oczywiście – pojechał w swoje rodzinne
strony. Obiecał wstąpić do Mpanshy w drodze powrotnej.
Ja zaś wróciłem do siebie, gdzie czekała mnie miła
niespodzianka. Młodzież przyszła pograć w kosza! Trzeba to odnotować, bo to
może początek dobrej relacji z młodzieżą.
Kosz robi swoje. Dzieciaki już się nie boją i przychodzą do
ogrodu. W sumie to od dłuższego czasu każdego dnia słyszę jak pukają do drzwi i
proszą:
– A bambo… tipempako bola, prosimy o piłkę.
Styczeń upłynął mi na remontach. Luty podobnie. Odkąd
przyszedłem, pochłonęła mnie ta praca. Odłożyłem zupełnie na bok naukę języka,
pisanie… Do tego kilka intensywnie pochłaniających energię spotkań z
pracownikami organizacji obecnej w parafii. Mało mi było rozmów w Mpanshy, więc
musieliśmy przenosić nasze dysputy do Lusaki, do kurii.
Wybaczcie, że nie pisałem.
W tym czasie wybrałem się z ministrantami nad wodospad (taka
mała Victoria, 20 km od misji), jak również i z młodzieżą. Ci zrobili też
składkę, dołożę drugą połowę i będą mieli normalną gitarę!
Przyjechał też pan Kazik (Polak – złota rączka) i rozwalił
jedno skrzydło domu…
...a jak już poskłada wszystko w całość – w drugiej połowie
marca – to napiszę.
Bp. Mazombwe, jak już wspomniałem, przyjechał na obiad.
Zobaczył werandę z widokiem na morze. Przepraszam, na góry, ale jakoś nie
mogłem się powstrzymać… Poszedł do kaplicy w ogrodzie i… zapytał, czy może
zatrzymać się na noc w przyszłym tygodniu. You are very welcome! Wprawdzie za
tydzień mnie nie będzie, ale zaprosiłem Fr. Maliciuos na cały tydzień. Będzie
głosił w parafii rekolekcje, więc on zajmie się Tobą Your Grace.
Ciekawe, co czas przyniesie… Co w przyszłości moje palce
wystukają na klawiaturze o sąsiedzie biskupie. Jestem dobrej myśli. Tylko… czy
jeszcze tu będę?
(Ps. Za dwa lata biskup Mazombwe został mianowany
kardynałem! A tuż przed moim wyjazdem z Afryki - odszedł do Pana)