Translate

środa, 5 sierpnia 2015

Mazombwe



Upodobał sobie to miejsce. Luangwa Bridge – jedno z moich outstations. Kaplica stoi na górze, z której rozciąga się ładny widok na rzekę Luangwa. Patrząc w dół, nie da się nie zauważyć mostu. Stabilny, metalowy, taki nie-afrykański (krokodyle, które z niego widać są bez wątpienia afrykańskie).

Każdego roku, w święto Objawienia Pańskiego przyjeżdża tutaj celebrować Mszę świętą.

Biskup Medardo Mazombwe, emeryt

Nie pisałem jeszcze, że biskup Mazombwe planuje zamieszkać w Mpanshy. Budują dla niego dom, zaraz obok sióstr. Tylko, że nie mogą wybudować. Ale jak już wybudują, to będę miał biskupa na parafii.
Pojechałem więc i ja do Luangwy celebrować Mszę z biskupem. Nie miałem wcześniej okazji z nim rozmawiać. Bardzo miły człowiek. Liturgię przeżyliśmy bez żadnych stresów. To jest tutaj piękne, nie trzeba się zupełnie martwić o to, czy ministranci prosto trzymają pastorał, czy podają ampułki w określonej sekundzie itd. Pamiętam, gdy w seminarium – jako ceremoniarz – nie odebrałem od biskupa okularów, które ściągnął, by wyrecytować modlitwę. Rektor zmierzył mnie wzrokiem, w którym mogłem wyczytać tylko jedno: pakuj się i wracaj do domu. Fajne to było, ale cieszę się, że tutaj nie trzeba się martwić okularami biskupa. Ceremonie odbywają się bez ceregieli.
Rozpoczęliśmy Liturgię taneczną procesją wokół kaplicy. Oczywiście tańczyły kobiety, cóż ja mogę? Dobrze, że kaplica nieduża, więc nie szliśmy długo. Nie, żebym nie lubił chodzić, ale słońce na tej górce praży niemiłosiernie. Ludzie przygotowali ładne śpiewy. Przygotowali także i odpowiednie dary. Biskup otrzymał banany, parę kurczaków i koziołka. Tego ostatniego ofiarował mnie. A nie mówiłem, że miły z niego człowiek?
Po Mszy – i obiedzie oczywiście – pojechał w swoje rodzinne strony. Obiecał wstąpić do Mpanshy w drodze powrotnej.
Ja zaś wróciłem do siebie, gdzie czekała mnie miła niespodzianka. Młodzież przyszła pograć w kosza! Trzeba to odnotować, bo to może początek dobrej relacji z młodzieżą.
Kosz robi swoje. Dzieciaki już się nie boją i przychodzą do ogrodu. W sumie to od dłuższego czasu każdego dnia słyszę jak pukają do drzwi i proszą:
– A bambo… tipempako bola, prosimy o piłkę.

Styczeń upłynął mi na remontach. Luty podobnie. Odkąd przyszedłem, pochłonęła mnie ta praca. Odłożyłem zupełnie na bok naukę języka, pisanie… Do tego kilka intensywnie pochłaniających energię spotkań z pracownikami organizacji obecnej w parafii. Mało mi było rozmów w Mpanshy, więc musieliśmy przenosić nasze dysputy do Lusaki, do kurii.

Wybaczcie, że nie pisałem.
W tym czasie wybrałem się z ministrantami nad wodospad (taka mała Victoria, 20 km od misji), jak również i z młodzieżą. Ci zrobili też składkę, dołożę drugą połowę i będą mieli normalną gitarę!
Przyjechał też pan Kazik (Polak – złota rączka) i rozwalił jedno skrzydło domu…
...a jak już poskłada wszystko w całość – w drugiej połowie marca – to napiszę.

Bp. Mazombwe, jak już wspomniałem, przyjechał na obiad. Zobaczył werandę z widokiem na morze. Przepraszam, na góry, ale jakoś nie mogłem się powstrzymać… Poszedł do kaplicy w ogrodzie i… zapytał, czy może zatrzymać się na noc w przyszłym tygodniu. You are very welcome! Wprawdzie za tydzień mnie nie będzie, ale zaprosiłem Fr. Maliciuos na cały tydzień. Będzie głosił w parafii rekolekcje, więc on zajmie się Tobą Your Grace.

Ciekawe, co czas przyniesie… Co w przyszłości moje palce wystukają na klawiaturze o sąsiedzie biskupie. Jestem dobrej myśli. Tylko… czy jeszcze tu będę?

(Ps. Za dwa lata biskup Mazombwe został mianowany kardynałem! A tuż przed moim wyjazdem z Afryki - odszedł do Pana)